Gminy chcą likwidacji limitu liczebności oddziałów przedszkolnych. Częsta absencja dzieci sprawia, że miejsca w przedszkolach mogłyby być lepiej wykorzystane - wskazują
Gminy chcą likwidacji limitu liczebności oddziałów przedszkolnych. Częsta absencja dzieci sprawia, że miejsca w przedszkolach mogłyby być lepiej wykorzystane - wskazują.
Zgodnie z obowiązującymi przepisami oddział w grupie przedszkolnej może liczyć maksymalnie 25 dzieci. Zdaniem samorządowców taki zapis jest niepotrzebny i „nie z tej epoki".
- Nie ma zapisu ograniczającego liczbę uczniów w klasie i nic strasznego się tam nie dzieje. Dlatego mam prośbę, by zaufać samorządom, że nie będą upychały po czterdzieścioro dzieci w jednym oddziale - apeluje Andrzej Jakubiec, burmistrz Krasnegostawu.
Jak przekonują samorządowcy, chodzi o zapewnienie organom prowadzącym elastyczności, która pozwoli lepiej gospodarować miejscami w przedszkolach.
- Często musimy tłumaczyć rodzicom, że nie możemy przyjąć do placówki dziecka, bo przekroczony zostałby limit 25 osób w oddziale. Tymczasem w praktyce okazuje się, że w grupie jest przez długi czas tylko 20 dzieci. Szkoda tych miejsc - wtóruje Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz i wiceprzewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP.
W odpowiedzi Ministerstwo Edukacji Narodowej przywołuje przepisy, które pozwalają na elastyczne zarządzanie kadrą nauczycielską.
- Chcemy, by miejsc w przedszkolach przybywało, ale nie przez zagęszczenie grup - mówi wiceminister edukacji Lilla Jaroń. Jak wskazuje, ramowy statut przedszkola zakłada (§ 5 ust. 6), że w zależności od potrzeb organizacyjnych przedszkola, zajęcia mogą być także prowadzone w grupach międzyoddziałowych. Liczba dzieci nie może wówczas przekroczyć 25 dzieci na jednego nauczyciela.
Takie rozwiązanie nie satysfakcjonuje jednak strony samorządowej, która nie chce połowicznych środków jak doraźne łączenie grup. Domaga się kroków pozwalających na przyjęcie dzieci, które chcą uczęszczać do przedszkola, nawet jeśli limit zostałby nieznacznie przekroczony.
- Chodzi o gospodarowanie pieniędzmi samorządów, bo państwo nie dokłada do przedszkoli. Obowiązujące przepisy niczego nie wnoszą, a nakładają na gminę gorset, który powoduje, że w przypadku kontroli z kuratorium od razu pojawiają się zalecenia naprawcze. Kurator nie sprawdza frekwencji, tylko listę dzieci zapisanych do danej grupy - podkreśla Andrzej Jakubiec.
Zdaniem Marka Olszewskiego określenie liczebności oddziału przedszkolnego w obecnym kształcie to nadregulacja, bo samorządy odpowiedzialnie podchodzą do swojego zadania, a każda ewentualna nieprawidłowość zostałaby natychmiast wychwycona przez rodziców.
- Nie musimy się obawiać o komfort dzieci i nauczycieli w przedszkolach, bo statystycznie jest rzeczą niemożliwą, żeby w ciągu miesiąca zdarzył się dzień, że obecnych będzie 25 przedszkolaków. Nawet gdy przychodzi św. Mikołaj frekwencja nie jest stuprocentowa - przekonuje Olszewski.
/aba/