Od poniedziałku szkoły w całej Polski przechodzą w tryb zdalnego działania, który potrwa do 9 kwietnia. Przedszkola nadal jednak będą działać stacjonarnie. A w nich trudno jest zachować nauczycielom dystans od dzieci - zwracają uwagę dyrektorki tych placówek w rozmowie z PAP.
Ministerstwo Edukacji i Nauki podało, że w trybie stacjonarnym w czwartek pracowało 14 670 przedszkoli i placówek wychowania przedszkolnego, czyli 95,9 proc. z nich. W trybie zdalnym pracowało 135 przedszkoli, a 495 w trybie mieszanym. Dane pochodzą z całego kraju – przedszkola czynne są we wszystkich województwach od maja ub.r.
We wszystkich przedszkolach przestrzegany jest reżim sanitarny. Jak powiedziała PAP dyrektor Przedszkola nr 237 im. Warszawskiej Syrenki w Warszawie Grażyna Ziółek, przy wejściu do placówki mierzona jest temperatura ciała dzieci.
"Gdy dziecko ma powyżej 37,5 st. C, nie może przekroczyć progu placówki i rodzic musi zostać w dzieckiem w domu" - mówi. Z jej obserwacji wynika, że rodzice nauczyli się, że nie należy przyprowadzać dzieci z podwyższoną temperaturą. W prowadzonym przez nią przedszkolu kilka razy dziennie dezynfekowane są powierzchnie użytkowe, klamki, wyłączniki świateł czy stoliki. Wypowiedziała się też w kwestii środków ochrony osobistej.
"Trudno jest pracować w maskach z małym dzieckiem, bo my mamy dzieci od 3 do 5 lat, bo dziecko nie widzi naszych emocji, tylko nasze oczy, więc w większości pracujemy w półprzyłbicach, mając świadomość, że to nas nie chroni, ale mamy świadomość, że dziecko musi czuć się bezpiecznie, szczególnie takie małe" - wskazuje.
Przypomniała, że rozporządzenie resortu zdrowia dopuszcza w tej kwestii elastyczność, a w kierowanej przez Ziółek placówce sami pracownicy mogą podjąć decyzję, dotyczącą stosowania masek. Pracownicy muszą jednak mieć założone maski w częściach wspólnych - np. szatni pracowniczej.
Ziółek mówi, że personel jej placówki stara się, żeby warunki w przedszkolu były takie, żeby dzieci odczuwały pandemię w jak najmniejszym stopniu. Mówi, że nie jest możliwe nieprzytulanie dzieci. "Nie wyobrażam sobie sytuacji, że dziecko płacze i bym go nie przytuliła; to jest związane z naszą pracą, takie jest ryzyko" - powiedziała.
Zgadza się z nią dyrektora zielonogórskiego Miejskiego Przedszkola nr 34 im. Rozśpiewane Przedszkole Renata Rogacewicz. "Nie da się zachować dystansu z dziećmi 3-5 letnimi. One chcą się przytulić i tego łakną" - mówi.
"Nasi pracownicy czują się pewniej, bo zostali zaszczepieni przeciwko koronawirusowi. Ale nikt nam nie da gwarancji, że na pewno nie zachorujemy, być może przechorujemy łagodniej" - mówi Rogacewicz, podkreślając, że na razie personel przyjął pierwszą dawkę szczepionki.
Rogacewicz dodaje, że pracę kierowanego przez nią przedszkola utrudniają m.in. problemy z personelem. "Dziś jedna z nauczycielek przekazała, że mąż znajduje się na kwarantannie i tym samym ona musiała się jej poddać. Jeśli jej test wyjdzie pozytywny, to będziemy w trudnej sytuacji - oznacza to, że nie będzie mogła ona prowadzić zajęć" - wskazała. Jak dodała, kilka innych nauczycielek przeszło z różnych powodów na zdalne nauczanie.
Rogacewicz obawia się jednak, że kadra będzie się coraz bardziej uszczuplała, co może źle wpłynąć na działanie przedszkola. "Mamy sporo młodych nauczycieli z dziećmi szkolnymi. Być może w kolejnych dniach będą musiały zostać ze swoimi dziećmi w domu, bo te przechodzą na zdalne nauczanie" - wskazuje.
W porównaniu z okresem przed pandemią widać spore różnice w organizacji pracy przedszkola - podkreśliła. Nie ma np. bezpośrednich spotkań z rodzicami. "Nagrywamy imprezy i aktywności w przedszkoli i udostępniamy je rodzicom, tak by wiedzieli, co ich dzieci robią - tańczą, śpiewają czy mówią wierszyki" - wskazała Rogacewicz.
Ziółek mówi, że przez pewien czas nie było w jej placówce dywanów, ale ze względu na chłód - powróciły. Przedszkole zakupiło parownicę i dywany są czyszczone codziennie po pracy. "Uważamy, że w pewnym stopniu wirusy jesteśmy w stanie wytępić" - mówi.
Dodała, że większość zajęć prowadzonych jest poza murami przedszkola, na dworze. "To nasz pomysł, by przetrwać pandemię i to się dzieciom podoba" - podkreśla. Ubolewa, że prawie nie ma bezpośredniego kontaktu z rodzicami podopiecznych.
"Brakuje nam tego, że nie uczestniczą w życiu przedszkola; zawsze staramy się być nie tylko z dziećmi, ale ze środowiskiem - rodzicami, dziadkami, to jest dla nas ważne. Tego nie ma i to jest dla nas trudne" - mówi.
Z obserwacji Ziółek wynika, że dzieci nauczyły się w czasie pandemii ścisłej higieny, co należy uznać za coś pozytywnego.
"Dzieci non stop myją ręce" - opowiada. Zaznacza, że są tak wyuczone, że gdy zmieniają rodzaj aktywności, to samodzielnie idą myć ręce. W jej ocenie takie zachowanie pewnie utrwali się i zostanie na "po pandemii". Zgadza się z nią Rogacewicz, która mówi, że mycie rąk weszło jej podopiecznym w krew.
"Wszyscy marzymy o tym, żeby pandemia się skończyła, żebyśmy wrócili do normalności" - kończy Ziółek.
szz/ aba/