Za odpady będziemy płacić coraz więcej. Nie ma szans, żeby przy obecnie stosowanych metodach zagospodarowania odpadów i zasadach odpłatności za nie usługi te staniały. Poza tym gminy z czegoś będą musiały zapłacić kary za nieosiągnięcie wskaźników recyklingu. Zamiast w spalarnie powinniśmy inwestować w infrastrukturę, która przybliży nas do recyklingu – przekonuje w rozmowie z Serwisem Samorządowym specjalista w zakresie reformowania gospodarki odpadami dr Marek Goleń.
Serwis Samorządowy PAP: Gdzie jesteśmy obecnie, jeśli chodzi o gospodarkę odpadami? Zbliżamy się, czy oddalamy od celu, jakim jest gospodarka o obiegu zamkniętym?
Dr Marek Goleń, kierownik Podyplomowych Studiów Zarządzanie Gospodarką Odpadami w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie: Według raportu „The circularity gap report 2023” na temat luki w obiegu zamkniętym (GOZ) raczej się oddalamy jako gospodarka światowa. W Polsce nikt tego nie mierzy, więc trudno to ocenić. Myślę, że mamy w tym zakresie coś w rodzaju stagnacji będącej efektem kroku w przód i zaraz drugiego w tył.
Z czego to wynika?
Myślę, że utknęliśmy w myśleniu o tym, że odpady można zagospodarować w prosty sposób. Poza tym mało kto w Polsce wierzy, że można zagospodarować odpady tak, jak tego oczekuje unijna dyrektywa ramowa, gdzie wpisano cel recyklingu odpadów na poziomie 65 proc. masy ogólnej. A z tej małej wiary wynikają kolejne błędy, które kraj planuje popełnić, jak np. przeinwestowanie w spalarnie odpadów.
Już nie mam siły tłumaczyć, że jak coś spalimy, to nie będziemy mieć tego w recyklingu. A powtarzam: mamy osiągnąć 65 proc. recyklingu masy ogólnej w 2035 r, a 55 proc. już za dwa lata.
Czyli pana zdaniem nowy minister klimatu powinien wstrzymać program budowy spalarni?
Tak, zdecydowanie. Wstrzymać dotacje i zmienić finansowanie spalarni na pożyczki preferencyjne. Dlatego, że ze środków dotacyjnych powinniśmy finansować przede wszystkim to, co jest najbardziej potrzebne. Oczywiście ja nie mówię, że spalarnie są w ogóle niepotrzebne, ale w tak dużym wymiarze, jaki jest projektowany w Polsce, zaszkodzą naszym celom związanym z realizacją dyrektywy ramowej.
Tak więc natychmiast trzeba zatrzymać to szaleństwo spalarniowe i zacząć inwestować w infrastrukturę, która przybliży nas do recyklingu, i która pozwoli wykonać recykling bioodpadów. Bioodpadów, które trzeba wpierw segregować u źródła z bardzo wysoką czystością. W tym celu trzeba poprawić przepisy, ponieważ te, które obowiązują obecnie, nie pozwalają dbać o jakość bioodpadów gminom, którym na tej jakości powinno szczególnie zależeć, bo to one mają wykonać poziomy recyklingu pod groźbą kar finansowych.
Niestety wygląda na to, że gminy szykują się, żeby je płacić. Przypomnę, że za ten rok kalendarzowy mamy osiągnąć 35 proc. masy w recyklingu, za przyszły już 45 proc., a za rok 2025 aż 55 proc. To są bardzo duże wzrosty rok do roku.
Ile samorządów Pana zdaniem nie da rady osiągnąć tych wskaźników?
Myślę, że zdecydowana większość. Na 2,5 tys. gmin, bodajże 700 ma jakieś istotne sukcesy wykraczające poza cel recyklingu za ubiegły rok, kiedy było do osiągnięcia 25 proc.
Czy kary cokolwiek pomogą?
Zdecydowanie nie rozwiążą problemu słabego recyklingu, który wynika m.in. też z tego, że w Polsce jest niesłychanie trudno wykonać inwestycje w gospodarce odpadami. Procedury przedinwestycyjne są tak czasochłonne, że często żeby w ogóle móc przystąpić do wbijania w ziemię przysłowiowej łopaty upływa kilka lat. Jeżeli więc my mamy rok do roku takie efekty robić, a procedury inwestycyjne trwają minimum kilka lat, a do tego trzeba dodać jeszcze sam proces inwestycyjny łącznie z pozyskiwaniem źródeł finansowania, to pojawia się obraz porażki, która jest niemalże namacalna.
Co w takim razie musimy zrobić?
Tak jak wspomniałem, trzeba poprawić segregację u źródła i zagospodarowanie selektywnie zebranych bioodpadów zgodnie z hierarchią postępowania z odpadami. Czyli recykling i jeszcze raz recykling.
Warto czerpać np. z włoskich rozwiązań. W Mediolanie, który zwiedziłem dwa lata temu, w handlu nie ma cienkich torebek z polietylenu, które zostały obowiązkowo zastąpione zrywkami kompostowalnymi. Zakaz używania torebek niekompostowalnych obowiązuje zresztą w całych Włoszech. Druga rzecz to rozszerzona odpowiedzialność producentów (ROP) - w opłacie za odpady komunalne są tylko dwie frakcje: brązowa i czarna. Koszty zbierania i zagospodarowania całej reszty opłaca przemysł. Do tego Mediolan, który liczy ok. 1,4 mln mieszkańców ma 25 inspektorów, którzy zajmują się wyłącznie nakładaniem mandatów za uchybienia w segregacji.
Za złą segregację nie dostaje tam mandatu konkretny mieszkaniec, tylko cała wspólnota mieszkaniowa. I to nawet za drobne uchybienia jak np. umieszczenie w brązowym pojemniku bioodpadów w torebce niekompostowalnej nakładane jest 50 euro jednorazowej kary na budynek. Czystość tej frakcji odpadów to średnio 95%, i tylko 15% masy wszystkich wytwarzanych odpadów organicznych pozostaje jeszcze w odpadach resztkowych (u nas mówimy na nie zmieszane), a więc odpowiedzialność zbiorowa funkcjonuje idealnie dzięki tym wszystkim rozwiązaniom, a Mediolan słynie z dokonania pozornie niemożliwego, bo przy 85 proc. udziale budynków wielorodzinnych selektywnie zbiera się tam 62 proc. masy ogólnej odpadów komunalnych.
Czyli jest pan zwolennikiem zbiorowej odpowiedzialności?
Nie, nie jestem. Można zastosować zaawansowane narzędzia informatyczne do śledzenia strumienia odpadów z poszczególnych gospodarstw domowych. Takie rzeczy da się zrobić. Są wzorce do zastosowania eksploatowane w Polsce od kilkunastu już lat, ale gminy nie chcą w to iść. Można proponować dużo różnych cennych rozwiązań, ale gdzieś na końcu jest decydent, który musi to zrozumieć. Ja apeluję o to, żeby wnikać w szczegóły, a nie tylko bazować na opiniach. Przepis w ustawie czystościowej zmierzający do odejścia od odpowiedzialności zbiorowej jest zresztą mojego autorstwa, ale nie został przez ustawodawcę wprowadzony wg mojego pierwotnego pomysłu i w wyniku działań legislacyjnych został przekształcony w tzw. przepis martwy. Skoro tak, to nie ma wyjścia i odpowiedzialność zbiorowa jest też do zastosowania – robią to w całej Europie.
Bez karania nie damy rady poprawić recyklingu?
Żeby osiągnąć wyniki w segregacji, konieczne są trzy elementy: edukacja, motywacja i egzekucja. Dajemy mieszkańcom właściwie tylko edukację i dziwimy się, że to nie działa. Nie mówię, że koniecznie trzeba karać – jestem zwolennikiem innych metod, ale przynajmniej musimy pokazać, że dysponujemy skutecznymi instrumentami motywacji i egzekucji. Niestety te, które istnieją w polskim prawie są, zbyt trudne do zastosowania i dają zbyt mało efektów – pokazuje to raport NIK. Władze lokalne wciąż nie mają też pełnego przekonania, że warto egzekwować segregację za pomocą podwyższania opłat.
Jak w kontekście tych problemów oraz planów m.in. związanych z wprowadzeniem systemu kaucyjnego będą w najbliższym roku kształtować się ceny śmieci?
Jeśli chodzi o perspektywę wprowadzenia systemu kaucyjnego w Polsce w oparciu o obecne przepisy to oceniam ją bardzo słabo. Nie bardzo słychać, żeby handel czy wprowadzający się do tego szykowali w jakikolwiek sposób. Jeśli jednak najbardziej wartościowe odpady zostaną wyjęte ze strumienia, który przetwarzają dla gmin instalacje komunalne, to będą one zmuszone podwyższyć ceny swoich usług.
Na szczęście dla mieszkańców mamy limit opłat za gospodarowanie odpadami komunalnymi w ustawie, i wyżej tego limitu pójść nie można, ale samorząd różnicę pomiędzy kosztami całkowitymi a wpływami z opłat będzie musiał pokryć z innych źródeł tj. z podatków lokalnych lub z subwencji.
No i są wybory samorządowe.
Wybory mamy już za kilka miesięcy, więc nie spodziewam się do tego czasu jakichś nerwowych ruchów. Natomiast po wyborach zapewne będzie się sporo działo.
Obawiam się, że organy samorządu terytorialnego będą próbowały dążyć do limitów ustawowych opłat dlatego, że przy obecnie stosowanych metodach zagospodarowania odpadów nie ma szansy, żeby one staniały, a już dziś część kosztów nie ma pokrycia w opłatach.
I co więcej, jeżeli jakieś instalacje będą zapewniać gminom recykling, a gminom będzie na nim coraz bardziej zależeć, to tutaj zadziała rynek. Wyobrażam sobie taką sytuację, że instalacje, które zapewniają recykling będą podwyższać ceny. To jest jakiś totalny absurd, że w Polsce tona zagospodarowania bioodpadów kosztuje 800 zł, a np. w Danii jest 10 razy taniej. I to tylko dlatego, że nasze odpady mają niską jakość i nie ma infrastruktury do ich zagospodarowania zgodnie z hierarchią postępowania z odpadami.
Czy widzi pan jakieś światełko w tunelu jeśli chodzi o odpady w Polsce?
Jeśli nie zmienimy sposobu myślenia o odpadach, metod egzekucji segregacji, metod zagospodarowania, to nie widzę, bo to, co stosujemy obecnie, nie wystarcza przy rosnących wymogach.
Jedynym światełkiem w tunelu może być dla nas jeszcze recykling u źródła, który Komisja Europejska pozwoliła nam zaliczyć do poziomów recyklingu, a który w Polsce zwłaszcza na wsi jest jeszcze dość powszechnie stosowany. Trzeba tylko recykling u źródła porządnie zmierzyć.
Jeżeli to się uda, to przynajmniej tereny z niską zabudową będą miały szansę na poprawienie wskaźników recyklingu. Osobiście uważam, że to jest jedna z najprostszych metod i w dodatku jest to czysty GOZ, który nie dość, że daje nam możliwości poprawienia wskaźników wymaganego recyklingu, to jeszcze znacznie ogranicza koszty gospodarki odpadami, co mi jako ekonomiście bardzo leży na sercu.
Ale jak to zmierzyć i na jakich zasadach?
Sposób zmierzenia tych wyników nie jest prosty. W decyzji wykonawczej Komisji Europejskiej są ramowe zasady jak to zrobić, ale tak na prawdę każdy, kto chciałby się podjąć takiego mierzenia, musi sam metodę opracować, zaproponować i pomiar wykonać. Warunkiem koniecznym są m.in. reprezentatywne próby do badań. Nie chodzi więc o to, żeby każdy kompostownik przydomowy w kraju opomiarować, tylko żeby to opracować na reprezentatywnych próbach. Koszt takiego pomiaru dla całego kraju szacowałem dwa lata temu na ok 400 tys. zł. Chyba warto?
Rozmawiał Marcin Przybylski
mp/