„Większość znanych samorządowców nie zdecyduje się na start w wyborach parlamentarnych – mówi prof. Norbert Maliszewski, ekspert w dziedzinie marketingu politycznego.
„Większość znanych samorządowców nie zdecyduje się na start w wyborach parlamentarnych – mówi prof. Norbert Maliszewski, ekspert w dziedzinie marketingu politycznego.
Prof. Maliszewski, który jest również psychologiem społecznym na UKSW, uważa, że samorządowcy nie powinni w rok po wyborach samorządowych startować w wyborach parlamentarnych. Innego zdania jest prof. Jarosław Flis, socjolog z UJ.
„Jeśli ktoś startował w wyborach prezydenckich, samorządowych i po roku zamierza zrezygnować z mandatu, to jednak może być to oceniane jako zachowanie łamiące standardy. Dlatego, że głosowano na nich, powierzono im mandat bycia gospodarzem miasta, a teraz oni chcą z tego mandatu zrezygnować, co będzie się wiązać z dodatkowymi wyborami i związanymi z tym kosztami” – mówi PAP prof. Norbert Maliszewski, psycholog społeczny z UKSW, a także ekspert w dziedzinie marketingu politycznego.
„Poza tym oni jako kandydaci w wyborach samorządowych obiecali realizację pewnych programów, a w rok tych programów nie da się zrealizować” – dodaje prof. Maliszewski. Jego zdaniem wyborcy mogą czuć się tym rozczarowani. Z drugiej jednak strony – jak ocenia ekspert – „silna polaryzacja polityczna sprawi, że część wyborców, sympatyzujących z jakąś partią, uzna decyzje o starcie prezydenta czy burmistrza swego miasta w jesiennych wyborach do parlamentu za możliwą do wytłumaczenia”. Jednak w opinii prof. Maliszewskiego pozostali wyborcy mogą tę decyzję źle odebrać.
Innego zdania na ten temat jest prof. Jarosław Flis, socjolog z UJ i znany komentator polityczny. „We wszystkich partiach politycznych było dotąd tak, że startowali z ich list w wyborach do parlamentu samorządowcy w trakcie swej samorządowej kadencji” – mówi PAP prof. Flis. „To jest w polskich warunkach czymś normalnym. Nie brakowało też przypadków, że działo się to tuż po objęciu mandatu w samorządzie. Bywał to też start bez objęcia mandatu w parlamencie. To należy pozostawić pod ocenę wyborców”.
Jak dodaje, często jest też odwrotnie: że posłowie z różnych partii startują w wyborach samorządowych, na stanowiska burmistrzów i prezydentów. „I tu można postawić pytanie, czy nie powinni najpierw skończyć kadencji parlamentarnej, żeby wystartować w wyborach samorządowych” - analizuje prof. Flis.
Jak twierdzi, to, że włodarz danego miasta dostanie się do parlamentu, nie musi oznaczać większych perturbacji dla jego samorządu. „W takich sytuacjach często namaszcza się na następców swoich zastępców i takie sukcesje były dotąd zazwyczaj udane. Przekazywanie władzy dotychczasowym zastępcom, jeśli to wcześniej się przewiduje i dobrze zaplanuje, nie jest problemem. Ci zastępcy zwykle dobrze sobie radzą” – mówi prof. Flis.
Czy start samorządowców w najbliższych wyborach parlamentarnych może zaważyć na ich wyniku? Zdaniem prof. Maliszewskiego – nie. „Kalkulacja jest prosta” – tłumaczy ekspert. „W wyborach samorządowych na szeroko rozumianą opozycję zagłosowało ponad 7 mln osób, a w wyborach do Parlamentu Europejskiego prawie półtora miliona mniej. Biorąc więc na listy w wyborach do parlamentu znanych samorządowców, chodzi o to, by zmobilizować te setki tysięcy osób, które do wyborów do PE nie poszły, a w wyborach samorządowych głosowały na opozycję. Te nadzieje są w dużej mierze płonne”.
Dlatego, że – jak przekonuje prof. Maliszewski – „wyborcy chodzący do wyborów samorządowych to inni wyborcy niż ci, głosują w wyborach ogólnokrajowych, to zupełnie inna struktura elektoratu, to często osoby, które chodzą tylko na wybory samorządowe, lokalne”.
Poza tym zdaniem eksperta z UKSW „większość znanych samorządowców nie zdecyduje się na start w wyborach parlamentarnych”.
„Nie zdecydują się na to prezydenci wielkich miast, np. Poznania” – mówi prof. Maliszewski. „Mogą wspierać innych kandydatów, ale takie wsparcie niewiele da. Sami nie zdecydują się na taki start, bo w samorządach jest realna władza, to oni jako liderzy podejmują decyzje o ważnych kwestiach, a w parlamencie posłowie i senatorowie z dalszych ław niewiele mogą, nie mają mocy sprawczej, są traktowani jako maszynka do głosowania, a decydują głównie liderzy”.
Według prof. Maliszewskiego zdecydują się na to tylko tacy samorządowcy, którzy „są bardzo zaangażowani politycznie, np. prezydent Nowej Soli czy być może prezydent Sopotu lub takie osoby, które marzą karierze partyjnej czy mają ambicje ogólnokrajowe”.
Prof. Jarosław Flis zgadza się z opinią, że startujący w wyborach parlamentarnych samorządowcy mogą uzyskać mniej głosów niż w wyborach samorządowych. M.in. dlatego, że podczas wyborów lokalnych „korzystali z elektoratów dużych partii” – jako ich kandydaci lub popierani przez nie. Mimo to prof. Flis uważa, że samorządowcy startujący w wyborach parlamentarnych „mogą przechylić szalę, zdecydować, kto będzie tworzył rząd po wyborach”.
„W ostatnich wyborach sejmikowych lista Bezpartyjnych Samorządowców zdobyła ponad 5 proc. głosów. U naszych południowych sąsiadów, w Czechach, komitet złożony z samorządowców zdobył 7 proc. w ostatnich wyborach parlamentarnych. To nie jest duży potencjał, ale i tak może zaważyć na tym, kto zdobędzie władzę po wyborach” – zaznacza prof. Flis.
W jego ocenie nierealne są jednak snute przez niektórych prezydentów miast plany, by samorządowcy „odbili Senat”. W przypadku Senatu, jak sądzi prof. Flis, w 2/5 okręgów niemal na pewno mandaty obejmą kandydaci PiS, w 2/5 – partii opozycyjnych, więc do rozstrzygnięcia pozostanie, kto obejmie mandaty w 1/5 okręgów. To zaś oznacza, że samorządowcy nie mają szans na przejęcie większości w Senacie.
jmk/