„Choć sam pomysł nowej ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego jest dobry, to trzeba przyznać, że w tym wszystkim jest po prostu za mało pieniędzy” – przyznaje Mariusz Banach, wiceprezydent Lublina ds. oświaty i wychowania.
Pytany o nowy sposób finansowania oświaty, Mariusz Banach podkreślił, że strona samorządowa nie ma zamiaru wycofać się z postulatu przeznaczenia 3 proc. PKB na oświatę. W jego ocenie, należy wprowadzić standaryzację usług oświatowych i koszyk świadczeń.
Zdaniem wiceprezydenta Lublina ds. oświaty i wychowania największym wyzwaniem dla samorządów jest obecnie dotowanie wychowania przedszkolnego. Za kluczowe uznaje też przeprowadzenie audytu sytuacji finansowej oświaty niepublicznej.
Serwis Samorządowy PAP: Zespół ds. Edukacji, Kultury i Sportu KWRiST wydał negatywną opinię do rozporządzenia MEN w sprawie sposobu podziału kwoty potrzeb oświatowych dla JST na 2025 rok. Podziela Pan tę opinię?
Mariusz Banach, zastępca prezydenta Lublina ds. oświaty i wychowania: Tak. Choć sam pomysł nowej ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego jest dobry, to trzeba przyznać, że w tym wszystkim jest po prostu za mało pieniędzy. Oczekiwaniem strony samorządowej jest przeznaczenie 3 proc. PKB na oświatę. Uważamy to za rozsądne rozwiązanie i z tego postulatu się nie wycofamy.
Co w tych przepisach nie działa?
M.B.: Nie ukrywam, że mieliśmy na tę reformę inny pomysł. Od lat forsujemy rozwiązanie wprowadzenia standaryzacji usług oświatowych i koszyka świadczeń. Wtedy byłoby wiadomo, ile pieniędzy powinno wpłynąć na dane świadczenie. Takie rozwiązanie wydaje się najbardziej uczciwe. Ten projekt został odrzucony, prawdopodobnie dlatego, że byłby naprawdę dużą rewolucją obejmującą cały system. W tej chwili naliczanie potrzeb oświatowych jest bardzo podobne do poprzedniego sposobu wyliczania subwencji oświatowej. To, czego nam brakuje to uwzględnienie pewnych świadczeń w szkołach, które są skierowane do mieszkańców. Mam tu na myśli świetlice, pracujących tam nauczycieli, bibliotekarzy, ale przede wszystkim to, o czym mówimy od lat, czyli dotowanie wychowania przedszkolnego.
Choć trzeba podkreślić, że wychowanie przedszkolne zostało włączone do potrzeb oświatowych.
M.B.: Jednak w bardzo małym procencie. Kiedy 30 lat temu samorządy przejmowały prowadzenie przedszkoli, upowszechnienie wychowania przedszkolnego wynosiło 30 proc. a rodzice płacili stałą opłatę. W tej chwili upowszechnienie wynosi 98 proc., a do zapłaty została symboliczna złotówka. Obecnie to dla nas zdecydowanie najtrudniejsze zadanie. Trzeba też wziąć pod uwagę, że dzisiaj samorządy dodają do nauczania przedszkolnego też duży wkład dydaktyczny. W przedszkolach realizuje się już podstawę programową, to już nie jest wyłącznie forma działalności opiekuńczej, tak jak było kiedyś. Zatem jeśli chcielibyśmy uczciwie określać potrzeby oświatowe, to przedszkola, które w dalszym ciągu pozostają zadaniem własnym gminy, powinny być w pełni włączone do tego systemu. W ogólnym rozrachunku w skali całego kraju cały czas brakuje 16 mld zł. To oczywiście nie oznacza, że dodatkowe środki na urzędowe potrzeby oświatowe pokryłyby wszystkie nasze wydatki w zakresie edukacji, ale na pewno byłoby nam dużo łatwiej.
Powiedział Pan, że sposoby wyliczania potrzeb oświatowych są dość podobne do poprzedniego systemu subwencyjnego ale pojawiły się też pewne nowości. Jedną z nich jest branie pod uwagę zamożności danej jednostki samorządu przy określaniu potrzeb oświatowych. To dobre rozwiązanie?
M.B.: Zgadza się, jest taka zmiana. Oczywiście jako przedstawiciel dużego miasta twierdzę, że to złe rozwiązanie. Wprowadza też podziały między korporacjami samorządowymi. Zawsze mówiliśmy jednym głosem, ale teraz trudno oczekiwać od gmin wiejskich, że będą przeciwne temu rozwiązaniu. Przy wprowadzaniu takiej determinanty nie jest też dla nas jasny sposób liczenia tej zamożności. W tej chwili, ze wszystkich dużych miast w Polsce, z tego rozwiązania skorzysta jedynie Białystok. Tymczasem wszyscy wiemy, że zadania oświatowe, zwłaszcza w szkolnictwie specjalnym i ponadpodstawowym są w większości realizowane właśnie przez duże miasta. Zatem wykonując zadania regionalne jesteśmy karceni za to, że jesteśmy samorządem bogatszym.
Dziś we wszystkich dużych miastach w Polsce, w szkołach średnich liczba uczniów spoza danej gminy przekracza 50 proc. Oczywiście realizujemy to zadanie chętnie, bo zakładamy, że uczniowie przychodząc do naszych miast już w nich pozostaną, ale trzeba pamiętać o tym, że to szkolenie kosztuje.
Czy Pana zdaniem sytuacja, w której obecnie się znajdujemy jeśli chodzi o finansowanie oświaty jest patowa?
M.B.: Nie określiłbym tej sytuacji jako patowej. Sądzę, że od każdego samorządowca można usłyszeć, że pomysł nowego ujęcia finansowania, w tym naszego udziału w dochodach, a nie w podatkach, jest bardziej uczciwy. W tej chwili spieramy się już o szczegółowe mechanizmy. W mojej ocenie wystarczyłoby zwiększenie finansowania wychowania przedszkolnego. Chodzi o to, by przekazać więcej środków, a nie zmieniać cały mechanizm. Całkowite przemeblowanie systemu jest już w tej chwili niemożliwe.
Zapowiadane podwyżki dla nauczycieli będą mocnym obciążeniem dla samorządów?
M.B.: Daliśmy sobie radę z naprawdę dużym wzrostem płac w obecnym roku, zatem myślę, że teraz też tak będzie. Rozmawiamy o podwyżce, która w przyszłym roku ma wynieść 5 proc., w tym roku było to 30 proc. Każda podwyżka, która jest związana ze zmianą rozporządzenia do Karty Nauczyciela generuje dla samorządów nowe koszty. Sądzę jednak, że samorządy sobie poradzą.
Czy dzisiaj da się przewidzieć jak będzie wyglądał przyszły rok w obszarze oświaty?
M.B: To trudne pytanie. Wchodzimy w zupełnie nową rzeczywistość i musimy się uczciwie nastawić na to, że będziemy się jej przyglądać. Być może w ciągu roku trzeba będzie myśleć o nowych dochodach, tak zostało to zrobione na koniec obecnego roku budżetowego i rzeczywiście ta „kroplówka” pomogła w wydatkach budżetowych.
Samorządy zgłaszają też wiele obaw dotyczących oświaty niepublicznej i konieczności ponoszenia niemałych kosztów w tym zakresie.
M.B.: Na pewno potrzebujemy tu rzetelnego audytu. Przez lata stopa dotacji zwiększała się i dzisiaj konieczne jest sprawdzenie, jak wygląda sytuacja finansowa szkół niepublicznych. Widzimy, jak te szkoły dziś się rozwijają oraz w jaki sposób inwestują i wydaje nam się, że tam rzeczywiście tych środków nie brakuje. Na różnych forach staramy się zadawać pytanie, czy dotacja rzeczywiście jest adekwatna do wydatków. Szkoły niepubliczne pobierają przecież też czesne. Słyszę wiele głosów od osób znających się na oświacie, że dotacje są zbyt wysokie i trzeba je przeliczyć na nowo.
Oczywiście ta sytuacja wygląda zupełnie inaczej w podmiotach innych niż JST, które realizują zadania szkół czy przedszkoli publicznych. Tutaj sytuacja często jest o wiele gorsza, bo w tych placówkach nie ma czesnego. Sytuacja finansowa jest przede wszystkim kiepska w szkołach ponadpodstawowych, które realizują szkolenie zawodowe.
Czy prawo do decydowania o sieciach szkół powinno wrócić w ręce samorządów?
M.B.: Zdecydowanie tak. Z tego co wiem ten pogląd podzielają również kuratorzy. Rzeczywiście, jeśli chodzi o ten zakres to kuratorzy bardzo mocno wchodzą w kompetencję samorządów. Kuratorium powinno nadzorować kwestie związane z dydaktyką, a nie z prowadzeniem szkół, ponieważ to samorządy, a nie kuratorzy ponoszą odpowiedzialność finansową w kwestii sieciowania tych placówek. Zdajemy sobie też sprawę, że decyzje związane z zamykaniem szkół są społecznie jednymi z trudniejszych.
Jako samorządy domagamy się też dość prostej zmiany, a mianowicie tego, abyśmy mogli łączyć szkoły podstawowe w zespoły. To wywołuje bardzo dużo emocji, bo nie chodzi wyłącznie o zmianę siedziby dla uczniów, którzy chodzą do niewielkiej szkoły, ale też o pewne tradycje tej placówki, jej dorobek. Łączenie szkół w zespoły pozwalałaby na zachowanie tej historii. Domagamy się tego w kontekście zmian ustawowych. Do tego dochodzi możliwość dodatkowego wykorzystania infrastruktury. Dzisiaj budując nowe szkoły myślimy o tym, że część budynku będzie mogła być wykorzystana do innych zadań.
mo/