Dodatki specjalne to sposób na większe zarobki w kieleckim magistracie. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że wiceprezydenci oraz wszyscy dyrektorzy w urzędzie dostają z tej puli miesięcznie od 700 do ponad 2 tys. zł. W zapewnienia, że wszyscy pracują ponad standard, trudno uwierzyć - pisze Joanna Gergont w "Gazecie Wyborczej Kielce".
Dodatki specjalne przyznawane są raz na kwartał. Dostać je można, jak mówi rozporządzenie, za szczególne charakter pracy, czy zakres wykonywanych zadań.
Dla pracowników wnioskują o nie dyrektorzy, dla dyrektorów - wiceprezydenci. Dodatki wiceprezydentom przyznaje sam prezydent miasta. Bożena Janicka, dyrektor wydziału organizacyjno-prawnego tłumaczy, że otrzymują je ci, którzy wykonują zadania ponad swoje standardowe obowiązki. - 300 zł dodatku ma na przykład 30 osób, które w związku z wprowadzaniem systemu ISO w urzędzie muszą "przerobić" ogromną ilość dokumentów - podkreśla.
Jak ustaliliśmy, dodatki otrzymują bez wyjątku wszyscy dyrektorzy wydziałów, choć są one różne - od 130 zł do 1,9 tys. zł miesięcznie.
Jakie ekstra zadania wykonują dyrektorzy podlegli wiceprezydentowi Andrzejowi Sygutowi?
- To dodatek za trudną pracę. Pan dyrektor Jerzy Król [wydział spraw obywatelskich - red.] zmaga się ze wciąż zmieniającymi się przepisami i dochodzącymi nowymi zadaniami, jak choćby wymiany dowodów osobistych, wdrażanie procesu informatyzacji w obiegu dokumentów. Za tę nadmierną ilość zadań odpowiada, nie będę tu oryginalny, ustawodawca, który tworzy niespójne prawo - twierdzi wiceprezydent.
Z kolei Mieczysław Tomala [wydział edukacji, kultury i ochrony zdrowia - red.], zdaniem Syguta, otrzymuje dodatek, za "zmniejszanie szczeliny korupcji i brzydkich rzeczy w szkołach". - Choćby cała sprawa internetowego naboru do szkół, doskonalenie tego systemu. Poza tym, choć Tomala jest trochę w cieniu, ale to on odpowiada też za sprawy służby zdrowia, a tu nikomu nie trzeba tłumaczyć, ile jest problemów - podkreśla Sygut.
Przyznaje, że najlepiej by było, gdyby dyrektorzy po prostu mieli dobre pensje i żeby nie było żadnych dodatków. - Ale taki system wynika chyba z mechanizmów płacowych, jakie są w urzędzie. Trudno mi to uzasadniać, bo zupełnie się na tym nie znam - zastrzega.
Sam jest zdziwiony, że też ma dodatek. W tym kwartale wynosi on 2080 zł miesięcznie. - Nawet nie wiedziałem. Nie zwracam uwagi na składniki, po prostu cała pensja wpływa na konto - twierdzi. A co robi ponad obowiązki? - Tak jak pani, jestem na każde wezwanie szefa. Kiedy jest noc, dom się pali i dzwoni do mnie Papuda, to zrywam się, wsiadam w samochód i jadę na miejsce. Ta praca to ciągła gotowość - argumentuje.
Prezydent Wojciech Lubawski, który ostatecznie decyduje o ilości i wielkości przyznanego dodatku, tłumaczy to nieco inaczej. - Dla mnie to pewien element premiowania pracowników. Ponieważ w urzędzie nie ma możliwości ich przyznawania, to niemal całkowicie byłbym pozbawiony możliwości motywowania urzędników. A tak, jeśli któryś z dyrektorów się opuszcza to na kolejne trzy miesiące może nie otrzymać dodatku, a to boli - tłumaczy. Nie zgadza się ze stwierdzeniem, że takie uzasadnienie i taka praktyka to próba omijania prawa. - Nie bardzo się z tym zgodzę, prawa nie łamiemy - zaznacza.
Co to za motywowanie, skoro obaj wiceprezydenci otrzymują taki sam dodatek? - pytamy.
- W tym przypadku zadecydowała głównie umowa z nimi. Kiedy zachęcałem ich do przyjścia do urzędu, deklarowałem, że zarobią około 8,5-9 tys. zł. Tymczasem ich pensja wynosi około 6 tys. zł. Dodatek to wyrównuje - tłumaczy Lubawski.
Dodaje też, że w miastach podobnej wielkości prezydenci mają po trzech, czterech zastępców, a w Kielcach z tymi samymi zadaniami musi uporać się dwóch.
Sam prezydent nie ma żadnego dodatku, w konsekwencji zarabia tylko tysiąc złotych więcej od swoich zastępców. - Cóż w roku wyborczym nie wypada zabiegać o pieniądze dla siebie - komentuje Lubawski.
Joanna Gergont