Bon oświatowy już jest. Tylko MEN nalicza go w sposób za mało skomplikowany, a przez to niesprawiedliwie - mówi Stanisław Szelewa, dyrektor wydziału oświaty w powiecie świdnickim
- Bon oświatowy w rozumieniu standardu liczonego na ucznia w Polsce jest. Tylko MEN nalicza go w sposób za mało skomplikowany, a przez to niesprawiedliwie. My w samorządach musimy to robić bardzo dokładnie, inaczej by nas „na taczkach wywieziono” - mówi Stanisław Szelewa, dyrektor wydziału oświaty w powiecie świdnickim. Rozmawiamy o sposobie finansowania edukacji i idei bonu na poziomie lokalnym.
Anna Mikołajczyk-Kłębek: Resort edukacji poinformował, że nie będzie ogólnopolskiego bonu oświatowego. Chce natomiast promować dobre praktyki finansowania oświaty na poziomie gminnym i powiatowym. Jak obecnie samorządy dzielą pieniądze pomiędzy szkoły? Stanisław Szelewa, dyrektor wydziału oświaty i wychowania w powiecie świdnickim: Możliwości jest kilka. Może to być budżet historyczny, gdzie nalicza się środki zwiększone o wskaźnik zaplanowany przez skarbnika. Może to być też budżet zadaniowy, w którym obowiązują wskaźniki ilościowe, wyznaczające kwoty naliczane szkole (tu mieszczą się tzw. budżety oparte o bon oświatowy).
Dziś w Europie karierę robią budżety choć w części oparte o wskaźniki jakościowe (Skandynawia). Może to być procent uczniów, którzy pomyślnie przeszli przez cały dany etap edukacyjny, w wypadku szkół zawodowych wskaźnik zdawalności egzaminu zawodowego czy nawet procent osób, które po ukończeniu szkoły podjęły dalszą edukację lub znalazły pracę w wyuczonym zawodzie.
Sądzę, że dziś niemal nie ma budżetów historycznych. Walory standaryzowania kosztów w oświacie są tak widoczne „gołym okiem”, że wszędzie szuka się sposobu na obiektywizację wielkości budżetów szkół. Pewnie wszędzie tam, gdzie uczniów mało, koszty jednostkowe na ucznia niewspółmiernie do wielkości subwencji oświatowej duże, najtrudniej o standardy. Ale i tam warto je opracować, choćby po to, by wiedzieć jaki ten budżet powinien być. Choćby w części dotyczącej bezpośrednich kosztów nauczania.
Jaki sposób podziału środków na oświatę opracował powiat świdnicki? - Od 2003 roku mamy lokalne standardy edukacyjne. Ów „bon oświatowy”, jak się to popularnie nazywa, jest „mixem” wynikającym z uwzględnienia: ramowych planów nauczania, z uwzględnieniem podziałów na grupy (mamy ich około 30 różnych dla typów szkół trybów kształcenia), średniego poziomu wysokości wynagrodzenia zasadniczego w szkole w odniesieniu do średniej w powiecie ( im więcej w szkole nauczycieli dyplomowanych tym wartość bonu wyższa), kosztów praktycznej nauki zawodu (podziały na grupy kosztują), wskaźnika „dodatków” w powiecie (tu mam na myśli konieczność podwyższenia wartości bonu o koszty tzw. etatów wsparcia – pedagog, bibliotekarz etc. , koszty zniżek kadry kierowniczej, a także procentowy udział dodatków do wynagrodzeń ustalanych regulaminem uchwalanym przez Radę Powiatu w stosunku do kosztów wynagrodzeń zasadniczych).
W sumie system jest dość skomplikowany – budżet każdego oddziału liczymy osobno – ale się opłaca. Teoretycznie każdy mieszkaniec powiatu – jeśli zechce – może wiedzieć, dlaczego dana szkoła ma taki a nie inny budżet. Oczywiście są koszty niestandardowe (urlopy dla poratowania zdrowia, nauczania indywidualne, remonty itp. ), które doliczane są do budżetów szkół poza „bonem” .
Wiem, że w niektórych metropoliach „bon” jest „sztywny” tzn. uwzględnia głównie różnice wynikające z ramowych planów nauczania. Zachęca to do oszczędzania na nauczycielach, czyli zatrudniania nauczycieli na niskich stopniach awansu, niezatrudniania emerytów itp. To jednak odbija się potem na wysokości subwencji oświatowej (niższy wskaźnik Di), często też na jakości procesu dydaktycznego, gdy sięganie po młodego emeryta ma zapewnić ciągłość kształcenia na wysokim poziomie.
Jakie są korzyści opracowania lokalnego bonu oświatowego? - O jednej już wspomniałem – jasność zasad naliczania budżetu . Nikt nie może powiedzieć, że ta szkoła ma dobry budżet, bo dyrektor jest kolegą starosty, a ta ma mało pieniędzy, bo to rywal polityczny partii rządzącej w powiecie.
Inną korzyścią jest obiektywizacja budżetów. Reguły są jasne, stałe i znane wszystkim zainteresowanym. Kwota na ucznia, sprawiedliwie do bólu wyliczona, stwarza większe lub mniejsze szanse szkole. W warunkach niżu demograficznego to najlepsze narzędzie do „promowania promocji” - dyrektorzy i nauczyciele naszych szkół bardzo aktywnie pracują na rzecz pozyskiwania uczniów. Szkoła rekordzistka ma ponad 50 proc. uczniów spoza powiatu. A w pobliżu jest Wałbrzych i Wrocław, stanowiące poważną konkurencję, bo tam też są bardzo dobre szkoły.
Czy takie rozwiązania są możliwe we wszystkich typach samorządów? Jakie są ograniczenia? - Od lat mówię wszędzie, że można. Nawet tam, gdzie samorząd prowadzi jednocześnie małe i duże szkoły. Przykładem tu może być miasto Wrocław, gdzie aktualna Pani wiceminister w MEN Lilla Jaroń zróżnicowała kwoty naliczane na ucznia także w zależności od wielkości szkoły.
Albo samorząd zamyka małe szkoły, albo utrzymuje, więc powinien im zapewnić spokojny żywot przez właściwe finansowanie. Przymierzamy się do wprowadzenia takiej zmiany u siebie od przyszłego roku.
Tak naprawdę można to zrobić i w skali kraju. Tyle, że operacja byłaby skomplikowana. Twierdzę cały czas, że jest to problem ilościowy, więc prosty do rozwiązania. Oczywiście, wag w rozporządzeniu MEN o subwencji byłoby kilkakrotnie więcej, ale czy to musi być proste? Politycy uważają, że tak i mówią o uproszczeniu algorytmu. Ja twierdzę, że nie, bo aby było w miarę sprawiedliwie musi być szczegółowe i skomplikowanie, tak długo jak długo jest takie a nie inne prawo oświatowe.
Przykładowo: waga P8 na kształcenie zawodowe to 0,17 standardu edukacyjnego. Tymczasem pod tym określeniem kryje się jednakowe finansowanie szkół zaocznych czy też zasadniczych zawodowych dla pracowników młodocianych, gdzie można „zaoszczędzić” spore pieniądze, gdyż edukacja tam – licząc koszty organu prowadzącego - to raptem 10-15 godzin zajęć w tygodniu. W kształceniu mechaników w centrach kształcenia praktycznego, czy na warsztatach szkolnych – gdzie koszt praktycznej nauki zawodu obciąża organ prowadzący – liczba godzin zajęć w oddziale może sięgać nawet 100!!! Tego wymagają przepisy bhp , by dzielić oddział na 5-7 osobowe grupy.
Bon oświatowy w rozumieniu standardu liczonego na ucznia w Polsce jest. Tylko – jak miałem przyjemność przekazać to w ubiegłym roku m.in. Pani minister Hall - Minister Edukacji Narodowej nalicza go w sposób za mało skomplikowany a przez to niesprawiedliwie, my w samorządach musimy to robić bardzo dokładnie, inaczej by nas „na taczkach wywieziono”.
Dziękuję za rozmowę.
Więcej na podobny temat:
MEN nie planuje bonu oświatowego