Od miesiąca na granicy z Ukrainą trwa protest polskich przewoźników. Emocje są już duże - komentuje w rozmowie z Serwisem Samorządowym PAP sekretarz gminy Dorohusk Katarzyna Rafalska. To utrudnienie dla mieszkańców, ale każdy ma prawo do protestu – podkreśla burmistrz gminy Lubycza Królewska Marek Łuszczyński. Samorządy zapewniają protestującym m.in. ciepłe napoje czy sanitariaty.
Od 6 listopada na przejściach z Ukrainą w Dorohusku i Hrebennem (woj. lubelskie) oraz w Korczowej (woj. podkarpackie) trwa protest polskich przewoźników, którzy przepuszczają kilka aut na godzinę. Domagają się przede wszystkim wprowadzenia zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich na przewóz rzeczy. Jak podała w niedzielę Izba Administracji Skarbowej w Lublinie, na wyjazd z kraju przez przejście z Ukrainą w Hrebennem czeka około 870 tirów w ok. 8-dniowej kolejce.
Kolejka sięga między innymi Gminy Lubycza Królewska. Zapytaliśmy burmistrza, jak protest wpływa na życie w gminie i jakich działań wymaga ze strony samorządu.
„Na pewno jest to jakieś utrudnienie nie tylko dla mieszkańców gminy Lubycza Królewska, ale też wszystkich gmin, przez które przebiega droga krajowa nr 17. Kolejka jest coraz dłuższa, za chwilę może padać śnieg i na pewno przejazd będzie trudniejszy, bo będzie problem z odśnieżaniem” – ocenił burmistrz Marek Łuszczyński. "Inne problemy dla mieszkańców gminy to pewnie zostawiane odpady. W jakiś sposób staramy się na to zareagować, czyli postawiliśmy swoje przenośne toalety, których własnością jest gmina, postawiliśmy swoje worki na śmieci" - wskazał.
Jak podkreślił, mimo nieznacznych utrudnień, protest nie wpływa znacząco na życie mieszkańców, którzy wspierają zarówno protestujących, jak również kierowców tirów stojących w kolejkach. Zaznaczył, że protestujący starają się, by utrudnienia były jak najmniej uciążliwe.
"Dostawałem też pytania, dlaczego zgodziłem się na ten protest, dlaczego go nie zakazałem, a to wynika z ustawy. Każdy ma prawo protestować, bo jest ustawa o zgromadzeniach. Ważne, aby tylko przestrzegał tego, co jest w zgłoszeniu, i tutaj tak jest, przestrzegają tego, więc nie ma żadnych większych uwag co do przebiegu protestu” – zaznaczył burmistrz.
Zaznaczył przy tym, że rozumie trudną sytuację zarówno polskich, jak i ukraińskich przewoźników.
"Mogę jedynie współczuć zarówno jednym jak i drugim. Rozumiem ich desperację, bo albo będą dalej jeździć i zarabiać, albo ich firmy po prostu zbankrutują. Z drugiej strony dla kierowców tirów, którzy stoją, wcale nie jest to przyjemna rzecz czekać 12 dni w kolejce, ale mówię, tak jest. Jednym i drugim trzeba współczuć” – podsumował burmistrz Lubyczy Królewskiej.
Rozmawialiśmy także z Katarzyną Rafalską, sekretarz gminy Dorohusk. Podkreśliła, że władze gminy dokładają starań, by protest przebiegał bez znacznych zakłóceń.
„Na nas [władzach gminy – red.] spoczywa obowiązek, żeby osobom oczekującym w kolejce zapewnić warunki do przetrwania. Gmina w tej chwili dwa razy dziennie rozwozi gorące napoje – kawę i herbatę. Dbamy też o sanitariaty, część z nich należy do gminy, część do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Na nas spoczywa obowiązek zapewnienia, żeby to zgromadzenie miało charakter pokojowy, żeby tam się nic nie zadziało, bo emocje są już duże ze strony oczekujących i protestujących” – wskazała sekretarz Dorohuska.
Podkreśliła, że w pewnym stopniu protest wpływa na mieszkańców, jednak "nie ma jakichś incydentów, żeby trzeba było upomnieć protestujących czy rozwiązać zgromadzenie”.
Na pytanie o dalsze działania władz gminy sekretarz wskazała, że w najbliższych dniach planowane jest zebranie wszystkich wójtów przygranicznych miejscowości dotkniętych protestem przewoźników. Zaznaczyła jednak, że wiele zależy nie od władz lokalnych, a centralnych.
„Jest to problem złożony i myślę, że to nie jest problem na głowy wójtów. Niepokojące jest to i nas denerwuje, że posłowie i senatorowie powinni zareagować i coś zrobić, bo sytuacja sama się nie rozwiąże. Przewoźnicy są już tak zdesperowani, że oni nie odpuszczą, bo dla nich to jest być albo nie być, z tego co widzę” - powiedziała.
W rozmowie z Serwisem Samorządowym PAP sekretarz odniosła się także do dotychczasowych ustaleń władz polskich i ukraińskich. Wskazała, iż obydwie strony proponują pewne rozwiązania, by złagodzić spór na granicy.
"Z tego co wiem, już był u nas ambasador Ukrainy i mówił, że są propozycje z jednej i z drugiej strony, ale czy nasi protestujący się na to zgodzą? Chodziło o to, że będzie dodatkowy pakt dla ciężarówek, które puste przekraczają granicę. Dodatkowo ma zostać uruchomione dodatkowe przejście, gdzie nie będzie obowiązywał ukraiński system budzący kontrowersje wśród naszych przewoźników. Czy nasi protestujący będą zadowoleni, żeby to zakończyć? – zastanawia się Katarzyna Rafalska.
Formalnie protest firm przewozowych zakończył się w niedzielę 3 grudnia. Jednak z racji braku osiągniętych porozumień, protestujący na granicy złożyli wniosek o kolejne zgromadzenie rozpoczynające się 4 grudnia. Wójt gminy Dorohusk, zgodnie z ustawą o zgromadzeniach publicznych, zezwolił na kontynuację działań.
"Rozumie się naszych i rozumie się tych kierowców ukraińskich, bo oni tylko pracują, a też muszą siedzieć po 2-3 tygodnie w tym samochodzie, a nie ma tam warunków, żeby odpocząć i zjeść normalnie. W takich warunkach psychika siada” – podsumowuje sekretarz Dorohuska.
Oczekujemy, że Komisja Europejska w ramach Komitetu Wspólnego, który powinien zostać zwołany na podstawie art. 7 umowy UE-Ukraina dotyczącej transportu drogowego, dokona rewizji tej umowy – oświadczył w poniedziałek w Brukseli Rafał Weber, wiceminister infrastruktury RP, po posiedzenia Rady UE ds. transportu.
Jak powiedział, dla Polski najważniejszym punktem spotkania ministerialnego był ten związany z obowiązywaniem umowy UE-Ukraina.
„Cieszę się z bardzo z poparcia Węgier i Słowacji, nie tylko z poparcia związanego z włączeniem tego punktu w porządek obrad, ale też poparcia konkluzji, które zostały dziś przez nas wypowiedziane. Tą konkluzją jest powrót do zezwoleń drogowych. Oczekujemy, że Komisja Europejska w ramach Komitetu Wspólnego, który powinien zostać zwołany na podstawie art. 7 umowy, dokona rewizji tej umowy” – powiedział.
Jak dodał, Polska przedstawiła twarde dane, z których wynika, że ukraińscy przewoźnicy, stosując nieuczciwą konkurencje, zyskują coraz większy udział w rynku transportowym, szczególnie w państwach które graniczą z Ukrainą.
„Na 100 przejazdów przez granicę polsko-ukraińska 10 jest realizowanych przez pojazdy polskie, a 90 - przez ukraińskie. Przed wybuchem wojny ta relacja była inna. 35 przejazdów to pojazdy polskie, a 65 to ukraińskie. Mamy tutaj do czynienia z nieuczciwą konkurencją. Stąd potrzebna jest reakcja Komisji Europejskiej” – zaznaczył.
Jak zapowiedział, Polska będzie szukać poparcia w UE dla przywrócenia zezwoleń na przejazdy dla ukraińskich przewoźników do UE. Zauważył, że decyzje będą podejmowały państwa członkowskie większością kwalifikowaną.
Protest polskich przewoźników na przejściach z Ukrainą w Dorohusku i Hrebennem (woj. lubelskie) oraz w Korczowej (woj. podkarpackie) trwa od 6 listopada.
W poniedziałek policja poinformowała, że kolejka tirów do przejścia w Dorohusku ma 16 km, stoi w niej 520 pojazdów, a czas oczekiwania na przekroczenie granicy to 126 godzin, czyli ponad 5 dni. Natomiast w 70-kilometrowej kolejce do przejścia w Hrebennem stoi 870 ciężarówek, a czas oczekiwania to 250 godzin, tj. ok. 10 dni.
Przewoźnicy domagają się m.in. wprowadzenia zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich na przewóz rzeczy, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego; zawieszenia licencji dla firm, które powstały po wybuchu wojny na Ukrainie i przeprowadzenia ich kontroli. Jest też postulat dotyczący likwidacji tzw. elektronicznej kolejki po stronie ukraińskiej.
mc/ aba/