W Programie Inwestycji Strategicznych dla terenów popegeerowskich rządowe środki często nie trafiały do gmin, w których PGR-y faktycznie stanowiły podstawę lokalnej gospodarki i ważne miejsce zatrudnienia - ocenia prof. Paweł Swianiewicz z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu w analizie przygotowanej dla Fundacji Stefana Batorego. Dowodzi też, że jednocześnie ze wsparcia nieproporcjonalnie skorzystały JST zarządzane przez włodarzy związanych z partią rządzącą.
Chodzi o program, w ramach którego latem tego roku rozdysponowano blisko 4 mld zł. W wyniku przeprowadzonego konkursu wsparcie otrzymało 220 powiatów, cztery związki międzygminne i ponad 1300 gmin.
Prof. Swianiewicz przeanalizował, czy wsparcie rządowe trafiało rzeczywiście do gmin ze znacznym udziałem PGR-ów w strukturze gospodarczej w końcowym okresie PRL-u i na początku lat 90. Jako wartość graniczną przyjął 1/3 użytków rolnych w gminie zajmowanych przez uspołecznione gospodarstwa rolne. Do tak zdefiniowanych gmin popegeerowskich trafiło 40 proc. dotacji, a pozostałe 60 proc. otrzymały samorządy, w których udział PGR-ów był niewielki lub nawet minimalny.
W sumie 19 mln złotych dostało osiem miast liczących powyżej 50 tys. mieszkańców, które trudno nazwać małymi gminami popegeerowskimi. Największą dotację w tej grupie otrzymał Mielec – prawie 5 mln zł. Ciekawy jest przypadek Dębicy (otrzymała dotację 1,8 mln zł) – znajdowała się tam siedziba potężnego PGR-u Iglopol, ale w samym mieście 94 proc. gruntów rolnych zajmowały prywatne gospodarstwa. Prof. Swianiewicz, analizując beneficjentów programu, wyodrębnił 24 gminy, w których udział PGR-ów w strukturze użytkowania gruntów rolnych wynosił mniej niż 1 proc.; w jednej z gmin takich gruntów nie było wcale.
Autor analizy przypomina, że premier Mateusz Morawiecki zapowiadał wówczas, że wsparcie trafi przede wszystkim do gmin niewielkich i niezamożnych. Analiza potwierdza, że tak w istocie się stało. Małe gminy (do 5,7 tys. mieszkańców) otrzymywały per capita dotację kilkukrotnie wyższą niż gminy duże (powyżej 11,5 tys. mieszkańców), a gminy ubogie (o dochodach do 3,15 tys. zł na mieszkańca) dotacje przeciętnie dwukrotnie wyższe niż gminy najbardziej zamożne (powyżej 3,5 tys. zł na mieszkańca). Jednak prof. Swianiewicz dowodzi, że nie jest uprawniony wniosek, iż pieniądze były rozdzielane w oparciu o ten klucz, z pominięciem kalkulacji politycznych.
Na terenach, w których PGR-y zajmowały ponad połowę użytków rolnych, szansa na otrzymanie dotacji w gminie z wójtem związanym z PiS wynosiła ponad 90 proc., a w gminie związanej z wójtem z jednej z partii opozycyjnych spadała do około 65 proc. - wylicza profesor. Sytuacja powtarza się także w gminach, w których PGR-y stanowiły co najmniej 1/3 powierzchni użytków rolnych. Skalę problemu lepiej ukazuje przeciętna wysokość uzyskanej dotacji w przeliczeniu na mieszkańca; dla gmin z wójtem z PiS jest około czterokrotnie wyższa od wartości dla gmin mających wójta z PSL lub PO.
Autor uwzględnia także możliwość, że gminy mniesze i uboższe są częściej zarządzane przez osoby związane z PiS. Ale nawet po uwzględnieniu tego czynnika – czyli przy porównaniu wyłącznie gmin mniejszych i biedniejszych – efekt preferencji politycznych jest widoczny. Zwłaszcza w przypadku gmin najuboższych, gdzie dotacje otrzymywane przez gminy z wójtami związanymi z PiS są nadal ponad dwukrotnie wyższe od tych, które otrzymują gminy z wójtami z PSL czy PO - konstatuje prof. Swianiewicz.
We wnioskach przypomina on, że także z innych programów rządowych nieproporcjonalnie skorzystały JST zarządzane przez włodarzy związanych z partią rządzącą. Według Swianiewicza programy dotacji przyznawanych samorządom przez rząd to nie jest sprzyjający samorządności model finansowania. Lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie regulacji poszerzających bazę dochodów własnych samorządów oraz pozostawienie lokalnym władzom decyzji dotyczących priorytetów rozwojowych.
woj/