Jest jeszcze za wcześnie, żeby określić, jak wojna na Ukrainie i spowodowany nią kryzys gospodarczy wpływają na postrzeganie miejscowości, w których żyjemy. Nie spodziewam się, żeby zagrożenie ze strony Rosji istotnie przyspieszyło wyludnianie się wschodniej Polski – powiedział prof. Przemysław Śleszyński, Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN.
Serwis Samorządowy PAP: 2 grudnia 2022 r. zostaną ogłoszone wyniki kolejnej edycji rankingu "Gmina dobra do życia", którego jest Pan autorem. Od poprzedniego zestawienia minął rok. W tym czasie diametralnie zmieniła się wewnętrzna sytuacja gospodarcza, ale też międzynarodowa. W jaki sposób wojna na Ukrainie, kryzys energetyczny, napływ imigrantów oddziałują na jakość naszego życia i postrzeganie miejsca, w którym żyjemy?
Prof. Przemysław Śleszyński, Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN: W przypadku takich czynników jak wojna na Ukrainie czy kryzys gospodarczy i energetyczny, to do oceny ich wpływu na jakość życia potrzeba czasu. Są pewne procesy, które dzieją się szybko, jak np. okresowe ucieczki z miast na tereny mniej zaludnione, które obserwowaliśmy podczas pandemii. Natomiast w przypadku takich zjawisk jak wojna czy kryzys gospodarczy, to ocena ich wpływu będzie możliwa później, ponieważ jest duża inercja zjawisk społeczno-gospodarczych. Nie jest tak, że nagle nam się zmieni struktura miasta czy regionu – to wymaga lat, a nawet dekad.
Zatem jeśli chodzi o zmiany, które możemy obserwować, to są one widoczne bardziej na poziomie mikroekonomicznym, czyli rejestracji albo upadłości firm, zmian w sposobie zatrudnienia na pracę hybrydową. Natomiast w sensie radykalnej przebudowy systemu społeczno-gospodarczego i rozwiązań przestrzennych w tej chwili nie są obserwowane poważniejsze zmiany i na to trzeba będzie poczekać. Niestety, ponieważ praca hybrydowa mogłaby być szansą na wyludnianie się miast peryferyjnych.
W takim razie, czy wojna na Ukrainie i zagrożenie ze strony Rosji może przyspieszyć wyludnianie się wschodnich terenów Polski?
- Nie sądzę. Musiałoby dojść do naprawdę dużego kataklizmu, żeby Polska Wschodnia zaczęła się zauważalnie szybciej wyludniać. Zresztą, tempo depopulacji i tak jest stosunkowo wysokie. Natomiast ta sytuacja może wpłynąć np. na decyzje inwestorów, o których jeszcze nie wiemy. Nie jest bowiem tak, że inwestycje koncentrują się tylko w największych aglomeracjach, ale pewna ich część jest zlokalizowana w mniejszych ośrodkach, także na wschodzie kraju.
Czy w związku z tymi zmianami zmieniły się kryteria tegorocznego rankingu „Gmina Dobra do Życia”?
- Przygotowując tegoroczny ranking, wprowadziłem więcej czynników, które mają związek z wpływem samorządów na rozwój. Rozszerzyłem ranking o takie kwestie, jak kultura, tożsamość, ład przestrzenny. Natomiast nie były one modyfikowane wojną na Ukrainie. Trudno znaleźć jakiś sensowny wskaźnik. Bo co to miałoby być? Odległość od granicy z obwodem kaliningradzkim czy Ukrainą? To nonsens, położenie przy samej granicy może mieć jakiś wpływ psychologiczny, ale nie materialny. Wpływ wojny na wschodzie na postrzeganie miejsca, w którym żyjemy, to są bardziej przeczucia i to ma charakter inercji oraz procesów, które nie zawsze szybko wpływają na to, jak nam się żyje w danym miejscu.
W ubiegłym roku spośród kilkudziesięciu czynników uwzględnionych przy tworzeniu rankingu „Gmina Dobra do Życia” dużą wagę miały kwestie środowiskowe. Czy w kontekście np. kryzysu energetycznego ich znaczenie spadło?
- Czynniki środowiskowe są jak najbardziej ważne, bo wpływają bardzo mocno na jakość naszego życia. Celowo użyłem wielu czynników środowiskowych przy tworzeniu rankingu, bo są to elementy, które często są pomijane w różnego rodzaju analizach w naszym kraju. Natomiast na świecie przywiązuje się do tego bardzo dużą uwagę.
Dlatego w zestawieniu są m.in. wskaźniki związane z klimatem, jak np. klimatyczny bilans wodny, który jest istotny, bo informuje nas o poziomie wilgotności czy poziomie zaopatrzenia w wodę naszego otoczenia, co ma olbrzymi wpływ na nasze życie.
Mamy też takie wskaźniki, jak długość okresu wegetacyjnego. Jeśli bowiem w jednym miejscu przez większą część roku w stosunku do innych obszarów jest chłodno i np. jeździ się dłużej po ośnieżonych drogach, to na pewno przekłada się to na czas podróży i prawdopodobnie większą liczbę wypadków. Do tego zużywa się więcej energii do ogrzania domów, a więc są wyższe tego koszty. To są rzeczy bezpośrednio wpływające na nasze życie.
W tegorocznym rankingu doszły też wskaźniki, których w poprzedniej edycji nie mogliśmy skonstruować, bo nie było danych. Teraz wiemy już na przykład, czym są ogrzewane domy. Na tej podstawie wprowadziliśmy wskaźniki związane z udziałem energii odnawialnej, a z drugiej strony ilości źródeł ciepła opalanych węglem, drewnem, pieców CO, co bezpośrednio przekłada się na jakość powietrza.
Czy w porównaniu do rankingu z 2021 r. w tegorocznym zestawieniu nastąpiły jakieś istotne zmiany?
- W dość dużym stopniu wyniki tegorocznego zestawienia pokrywają się z tymi z roku 2021. Strefy podmiejskie są wciąż wysoko w zestawieniu, choć paradoksalnie mamy tam do czynienia z chaosem przestrzennym. Niestety zabudowa nadal się rozprasza.
Rząd pracuje nad gruntowną reformą obowiązującego od prawie 19 lat systemu planowania przestrzennego w Polsce.
- Zgadza się i bardzo wspieram tę reformę. Zawiera ona dużo dobrych założeń, które od dawna były postulowane przez środowisko, jak chociażby standardy urbanistyczne czy też plany miejscowe, które mają obejmować całości funkcjonalne, a nie być tworzone dla poszczególnych działek. Natomiast nadal jest wiele rzeczy, które wymagają dopracowania.
Co na przykład?
- Najpilniejszy problem jest taki, że już powstały setki tysięcy domów, które są zbyt daleko oddalone od siebie, a które trzeba związać drogami i inną infrastrukturą. Potem tę infrastrukturę trzeba utrzymać, co nas bardzo dużo kosztuje. W zasadzie cały system społeczno-gospodarczy jest mniej efektywny przez to, że ta zabudowa pod miastami nam się tak mocno rozproszyła. Dlaczego wszyscy mieszkańcy gmin mają składać się na budowę i utrzymanie czasem nawet kilometrów dróg i innej infrastruktury dla pojedynczych domów? Brakuje też rozwiązań, np. fiskalnych, dla usunięcia wysokiej nadpodaży gruntów budowlanych. Gminy prawie nic nie mają z odrolnień, czyli przeznaczenia gruntów rolnych na cele nierolnicze, tymczasem muszą tam budować całą infrastrukturę. W tej sytuacji doszło do prywatyzacji zysków i uspołecznienia kosztów.
mp/