W Warszawie powstanie miejski zintegrowany system ratownictwa medycznego. Jego tworzenie rozpocznie się od szkoleń kadry kierowniczej stołecznych szpitali i ćwiczeń ratowników.
Jak poinformowała w środę dyrektor Biura Polityki Zdrowotnej Urzędu Miasta, Aurelia Ostrowska, system ma być tworzony do 2009 r. Kosztować będzie blisko milion złotych - miasto liczy, że część tej kwoty pochodzić będzie ze środków unijnych. Według Ostrowskiej, która uczestniczyła w seminarium poświęconym roli mediów w walce z terroryzmem, obecnie głównym problemem miasta, jeśli chodzi o ratownictwo, jest brak koordynacji.
"Szpitale i miejskie pogotowie podlegają różnym, w sumie sześciu organom: miastu, marszałkowi województwa mazowieckiego, szefom MSWiA, MON, ministrowi zdrowia i rektorowi akademii medycznej. Gdyby coś się stało, nie wiadomo, kto koordynowałby działania ratowników medycznych" - powiedziała. Dodała, że dlatego konieczne są szkolenia i wspólne ćwiczenia oraz ustalenie procedur - "tak aby w sytuacji zagrożenia każdy wiedział, co ma robić i jakie jest jego miejsce".
"Pod tym względem jest jeszcze dużo do zrobienia - podkreślił uczestniczący w spotkaniu doradca prezydenta Warszawy ds. bezpieczeństwa płk Roman Polko. "To nie są koszty finansowe, kwestie sprzętu. To są kwestie uregulowań, którym trzeba nadać odpowiednią formę prawną - po to byśmy mieli pewność, że osoby przejmujące stanowiska kierownicze w tych organach, będą działać w interesie publicznym" - dodał.
Eksperci zwracali uwagę także na inne słabe punkty polskiego systemu bezpieczeństwa m.in. łączność i brak przejrzystych regulacji prawnych. "Powinni się spotkać ludzie z różnego rodzaju służb, instytucji. Po prostu porozmawiać i rozpocząć naprawianie tego systemu od głowy" - powiedział Polko.
Tymczasem lek. med. Przemysław Guła (specjalista z zakresu m.in. zarządzania) zwrócił uwagę na problemy ratownicze. Podkreślił, że w Polsce nie ma m.in. procedur związanych z segregowaniem rannych, co jest już normą w innych krajach europejskich, a także np. Izraelu. Jak wyjaśnił, polega to na tym, że ratownicy, którzy docierają jako pierwsi na miejsce tragedii, oznaczają rannych kolorami - oddzielając tych, którzy mogą jeszcze poczekać na przewiezienie do szpitala, od tych, których stan jest tak ciężki, że wymagają natychmiastowej pomocy. Dzięki temu - powiedział - kolejne zespoły ratownicze wiedzą, kogo mają zawozić do szpitali w pierwszej kolejności. (PAP)