- Jest sposób, żeby zatrzymać mieszkańców, żeby nie wyjeżdżali. Ten sposób to zwiększanie wynagrodzeń – mówi w wywiadzie dla PAP Wojciech Lubawski, prezydent Kielc.
- Jest sposób, żeby zatrzymać mieszkańców, żeby nie wyjeżdżali. Ten sposób to zwiększanie wynagrodzeń – mówi w wywiadzie dla PAP Wojciech Lubawski, prezydent Kielc.
Wywiad z Wojciechem Lubawskim, prezydentem Kielc
PAP: Pod koniec sierpnia ogłosił pan, że będzie się ubiegał o piątą kadencję prezydencką w Kielcach. Od kwietnia było wiadomo, że pana kandydatura ma poparcie Zjednoczonej Prawicy. Dlaczego tak długo kazał pan czekać swoim sympatykom, a także potencjalnym kontrkandydatom w wyborach z ogłoszeniem zamiaru ubiegania się o reelekcję?
Wojciech Lubawski: Musiałem przede wszystkim sobie udowodnić, że jestem potrzebny temu miastu, bo mój osobisty interes nie jest związany z tym, żeby być dalej prezydentem. Z różnych powodów, m.in. wynagrodzenia, czy ambicjonalnych, bo mógłbym popracować gdzie indziej, w swojej branży, za którą trochę tęsknię, ponieważ 20 lat spędziłem w gumofilcach (Lubawski jest inżynierem budownictwa). Może nie w roli kierownika budowy, ale mam doświadczenie z drugiej strony - czyli inwestora - i paru moich kolegów, którzy byli kiedyś moimi podwładnymi w firmie, gdzie byłem prezesem, dzisiaj chętnie by ze mną współpracowali. Nie ukrywam, że ma to również wymiar finansowy.
Do końca wytrzymałem, żeby przyjrzeć się, co się stanie, jeżeli nie będę startował. Nie chcę wygłaszać krytycznych uwag o moich konkurentach, ale uznałem, że powinienem dalej startować i na pewno "po stole" tej władzy nie powinienem oddawać. Jeżeli ktoś wybierze inaczej – zrozumiem to, jeżeli natomiast nie, będę dalej przez najbliższe pięć lat jeszcze to gospodarstwo uprawiał.
PAP: Mówi pan, że jest potrzebny Kielcom. Jakie przedsięwzięcia uważa pan za najbardziej istotne do realizacji w mieście w najbliższych latach?
W.L.: Uważam, że jestem niezbędny ze względu na pieniądze. Moim zdaniem ostatni raz możemy sięgnąć po duże kwoty i nie jest to tak, jak mówią niektórzy, że leżą one na ziemi i trzeba się tylko po nie schylić - trzeba o nie walczyć. Jako jedyny ze wszystkich kandydatów znam ministrów, wiceministrów, prezesów różnych agencji i ja tam idę jak do siebie. To się zupełnie inaczej załatwia. Natomiast jeśli przyjdzie nowy prezydent, prawdopodobnie wymieni całą ekipę, czyli ludzi, którzy też mają dobre relacje.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że popiera mnie PiS, które będzie jeszcze rządzić co najmniej przez pięć lat. Dla mnie najważniejsze jest miasto, więc nie dopuszczam takiej myśli, że te pieniądze mogłyby być gdzieś zablokowane, bo to się odbije na rozwoju Kielc.
PAP: Wielu potencjalnych kandydatów na prezydenta Kielc wskazuje, że najważniejszym problemem miasta jest wyludnianie się i brak perspektyw dla młodych ludzi. Czy ma pan pomysły, które pomogą zmienić ten niekorzystny trend? W jednej z wypowiedzi zachęcał pan nawet młodych ludzi, aby wyjeżdżali studiować do innych miast lub krajów.
W.L.: Ten problem dotyczy prawie wszystkich miast w Polsce poza Warszawą, Krakowem i trochę Wrocławiem. Wszystkie inne miasta mają takie wyzwanie, żeby ten niż demograficzny, liczbę mieszkańców przynajmniej utrzymać, a dobrze byłoby zwiększyć.
Po co mówiłem, żeby młodzi ludzie wyjeżdżali z miasta? Aby korzystali ze świata - nie można budować muru, bo to jest ułomne. Nie można mówić, żeby ktoś nie wyjeżdżał, bo jeśli kocha Kielce to musi studiować tutaj. Nie - jak masz pieniądze, to studiuj na najlepszych uczelniach świata.
Czy jest sposób, żeby zatrzymać ludzi? Tak, jeden – trzeba zwiększyć wynagrodzenie. Musimy więcej płacić ludziom za to, że pracują w Kielcach, oni będą tu przyjeżdżać. Daję zawsze taki przykład, że informatyk w Kielcach zarabia 5 tys. zł, w Krakowie - 10 tys. zł, a w Warszawie - 15 tys. zł. Jeśli ktoś zakłada rodzinę, to musi ją utrzymać, kupić mieszkanie, samochód. Jeżeli ten informatyk będzie zarabiać 5 tys. zł i żona nie będzie pracować, to będzie bardzo biedny, takie są dzisiejsze realia. Natomiast dla niektórych 5 tys. zł to jest kosmos.
Czy jest sposób na to? Są przykłady na świecie, że małe miasta są nieprzyzwoicie bogate i wcale nie mają - tak jak Kraków - tysiąca zabytków, tylko jakąś politykę, która była kształtowana przez lata. Czy taka polityka istnieje? Tak i my jesteśmy na bardzo dobrej drodze. Nie można łudzić ludzi różnymi mirażami, nie wszystkie inwestycje, nawet produkcyjne, będą zwiększać naszą zamożność. Jeśli będziemy rozwijać się w oparciu o nowe technologie, mamy szansę na to, żeby być bogatym.
Nie robiliśmy tego wcześniej, ponieważ budowaliśmy drogi, zajmowaliśmy się tym, żeby można było w Kielcach żyć normalnie. Trochę ta sytuacja się poprawiła, szczególnie jeśli chodzi o komunikację. Gdy 10 lat temu podjęliśmy decyzję o budowie Kieleckiego Parku Technologicznego, to dopiero dzisiaj mamy pierwsze tego efekty - jest 220 firm, sto czeka w kolejce, żeby się wprowadzić. Najważniejsza informacja dotyczy budowy w Kielcach laboratoriów Głównego Urzędu Miar, który powstanie dzięki decyzji premiera Mateusza Morawieckiego, to znaczy, że kilkadziesiąt firm o naprawdę wysokich, technologicznych walorach wprowadzi się do miasta.
PAP: Co pan uważa za największe osiągnięcia swoich 16-letnich rządów w mieście?
W.L.: Kiedyś pewien złośliwy mieszkaniec bardzo mnie atakował, że ja nic nie zrobiłem w tym mieście. Poprosił mnie, by wymienić trzy rzeczy najważniejsze. Wymieniłem trzy, które według mnie są ważne – nie wiem czy nie ma ważniejszych, może są.
Powstanie parku technologicznego – bo to jest największy i najlepszy park w opinii pana premiera – najlepszy w Polce już dzisiaj. Drugie – rozwój Targów Kielce. Przypominam, że Targi nie były nasze. Przeprowadziliśmy bardzo skomplikowaną operację, trudną, można powiedzieć niebezpieczną. W pewnym momencie sądzenia się z większościowym właścicielem, czyli z Poznaniem (Międzynarodowe Targi Poznańskie). Przejęliśmy te targi i dzisiaj są miastotwórcze. Powstało chociażby z tego powodu kilkadziesiąt hoteli. Wreszcie trzeci: zmieniliśmy całkowicie układ komunikacyjny miasta. To są bardzo konkretne rzeczy, które jak uważam, powodują, że w Kielcach lepiej się żyje.
PAP: W ciągu ostatnich czterech lat musiał się pan także zmierzyć z krytyką, dotyczącą m. in. budowy przystanków w mieście, a w połowie mijającej kadencji odbyło się też referendum w sprawie odwołania pana ze stanowiska. Jak pan skomentuje tę krytykę?
W.L.: Moje stanowisko jest skazane na krytykę z różnych powodów. Niektórzy, z troski o miasto - i ja to rozumem, jestem to w stanie wyczuć - jak również ze złośliwości, albo z chęci pokonania przeciwnika; szczególnie w okresach przedwyborczych czy przedreferendalnych są takie zarzuty. Trzeba by przeanalizować, czy ja nie popełniam błędów - popełniam oczywiście, jak każdy człowiek.
Pierwszy zarzut, bardzo poważny, który mnie dotykał w mojej historii tutaj, to był parking w centrum miasta. Dla wielu ludzi było niezrozumiałe - jak można budować piętrowy parking w centrum? Odpowiadałem im w bardzo prosty sposób: jedźcie gdziekolwiek do Europy Zachodniej i zobaczcie, czy w centrum miasta nie ma parkingu. Ten zapuszczony placyk, który był w jego miejscu, gdzie stawało dwadzieścia parę samochodów, zamienił się w ładny architektonicznie parking.
Potem nie wierzono – „on chce wybudować stadion”. Wybudowaliśmy stadion, krytycy potem szybko się z tego wycofali ( w 2006 r. w Kielcach oddano do użytku najnowocześniejszy wówczas w Polsce stadion piłkarski - PAP).
Później Korona, klub sportowy, który utrzymywałem przez dziewięć lat, dlatego, bo uważam, że z punktu widzenia promocyjnego jesteśmy w elicie miast. Uważam, że te pieniądze były dobrze wydane. To był jeden z najniższych budżetów jeśli chodzi o kluby piłkarskie - nigdy nie przesadziliśmy. Doprowadziliśmy do sprzedaży klubu (większość udziałów ma prywatny inwestor - PAP). Myślę, że klub jest w dobrych rękach.
Wreszcie przystanki, które są wymyślone przez dziennikarzy, po to by mnie zdyskredytować. Mówiło się bardzo prosto: „400 tys. zł na przystanek, jak w Rzeszowie budują za 50 tys. zł?” To są pieniądze w 85 proc. unijne. To oczywiście nie jest żadne usprawiedliwienie, ale to już nikomu przez gardło nie przechodzi. Miałem pięć kontroli – wszystkie powiedziały, że wszystko jest wzorowo.
Ważna jest idea, o której nigdy nie mówiono – że niskopodwoziowe autobusy mają zrównać się z krawężnikiem, pod który podjeżdżają, aby wózkami inwalidzkimi, czy dziecięcymi można było bezproblemowo wjeżdżać do tych samochodów. Żeby to zrobić, trzeba zabezpieczyć się przed koleinami, które się tam stworzą. Trzeba było zrobić od nowa całą podbudowę przy przystanku. Nie można mówić, że przystanek kosztował 400 tys., tylko droga. To był jeden z klasycznych elementów gry politycznej.
PAP: Komentatorzy wskazują, że najbliższe wybory prezydenta w Kielcach będą jednymi z ciekawszych, w porównaniu do kilku poprzednich, m. in. dlatego, że kandydaci mają konkretne programy dla miasta. Do tej pory trzykrotnie zwyciężał pan w pierwszej turze głosowania. Czy tegoroczna kampania będzie dla pana szczególnie wyjątkowa?
W.L.: Nie będą mówił o ludziach, bo to zupełnie inna kwestia, ale ta kampania jest moim zdaniem mało profesjonalna. Jak patrzę, jak oni to robią, to się uśmiecham.
Jest zarzut, że jestem stary, zmęczony, że nic się po mnie nie można spodziewać. To jest nie do końca prawda. Stary może jestem, ale jak się pytałem mojego kolegi Tadeusza Ferenca (prezydent Rzeszowa), czy będzie startował, to powiedział, że ma dopiero 79 lat. Pytam Jacek Majchrowskiego w Krakowie – 71 lat, mówi, że nie jest taki stary. Ja mam dopiero 64 lata, więc w stosunku do nich uważam się za młodziana.
Jeden z kandydatów mówi, że wyglądam na bardzo zmęczonego, to jednym z powodów jest, że musiałem pracować 12-14 godzin. Fizycznie jestem sprawny i nie widzę żadnego problemu.
Moja decyzja jest spowodowana tym, że generalnie uważam, że żaden z nich nie sprosta tym wyzwaniom, które w tej chwili stoją przed miastem. Może to jest niesprawiedliwa opinia, ale taka jest moja ocena. Mam prawo to oceniać jako kielczanin. Dobrze życzę temu miastu. I to, co robię, robię tylko dla tego miasta, bo nie robię tego ani dla pieniędzy, ani dla sławy, ani dla władzy.
Wszystko to gdzieś już miałem, mam, poza pieniędzmi może, bo zarabiam 3 tys. zł mniej niż 16 lat temu jako prezydent. A kiedyś, gdy byłem prezesem firmy, to zarabiałem naprawdę dużo, parę razy więcej - więc to nie jest kwestia pieniędzy, tylko mojego miejsca urodzenia.
Ja tu wróciłem, mimo że nie studiowałem w Kielcach, i poświęciłem fajny czas mojego życia, można powiedzieć 20 lat na to, żeby tu było lepiej. Są tacy, którzy mówią, że chcieliby tu mieszkać, żyć. Ostatnio miałem wiele spotkań zagranicznych gości, którzy nam zazdroszczą, że żyjemy w takim mieście, że jest spokój, że można łatwo jeździć, że jest dużo zieleni.
Ta kampania nie będzie wyjątkowa. Powinienem wygrać w pierwszej turze, bo jak nie wygram w pierwszej, to będę miał kłopot w drugiej. Jeśli dojdzie do drugiej tury, będzie to mobilizować pozostałych kandydatów. To jest oczywiste. To, że praktycznie nikt z prawej strony nie będzie wystawiał kandydata, daje mi argumenty do tego, aby powalczyć - żeby to rozstrzygnąć tak, jak w ostatnich trzech wyborach.
Rozmawiali Katarzyna Bańcer i Piotr Grabski
Źródło: Codzienny Serwis Informacyjny PAP