Trzeba nowej ustawy o dochodach JST. Nie można samorządów zostawić samych sobie z problemem spadających dochodów, bo nie będą mogły zapewnić wkładu własnego do dofinansowanych z UE inwestycji i absorpcji tych środków nie będzie - ostrzega Eugeniusz Gołembiewski, wiceprezes Unii Miasteczek Polskich.
Z relacji strony samorządowej wynika, że na spotkaniu w Kowalu padła ze strony resortu finansów deklaracja woli przyznania samorządom udziału w zryczałtowanym podatku PIT. Jaki jest dokładnie postulat strony samorządowej?
Eugeniusz Gołembiewski, wiceprezes Unii Miasteczek Polskich, burmistrz Kowala: Pozwolę sobie zaznaczyć, że inicjatorem spotkania w Kowalu była Unia Miasteczek Polskich. Co zaś się tyczy PIT w małych miastach, gdzie podatek dochodowy od osób fizycznych stanowi najważniejsze źródło naszych dochodów, mniejsze wpływy z tego tytułu są szczególnie odczuwalne. Ostatnie zmiany podatkowe, jak zerowy PIT dla młodych czy obniżenie stawki tego podatku, spowodowały, że ustawa o dochodach jednostek samorządu terytorialnego, która funkcjonowała dość dobrze od 2004 roku, praktycznie przestała działać. W związku z tym rząd zmuszony był stosować różnego rodzaju protezy, myślę tu o dodatkowych zasileniach z PIT w roku 2021 i 2022.
Pod wpływem głosu przedsiębiorców rząd zdecydował się także na ryczałtowy PIT i bez trudu żeśmy dostrzegli, że to również zaczęło negatywnie rzutować na nasze dochody. W warunkach wzrostu gospodarczego i wysokiego wzrostu płac nasze dochody dynamicznie rosły, a po zmianach podatkowych straty w budżetach samorządowych są bardzo duże. Z wiedzy, że wiele przedsiębiorców wybiera ryczałt, wynika nasz postulat, abyśmy mogli w tym ryczałcie partycypować. A oczekiwanie, żeby to było 50 proc. wynika stąd, że PIT jest mniej więcej w taki sposób dzielony: 38 proc. z PIT-u przeznaczanych jest dla gmin, 10 proc. dla powiatów, a 1,5 proc. stanowi dochody samorządu województw.
Jeżeli zaś chodzi o samą ideę spotkania w Kowalu, to warto o finansach samorządowych spokojnie i rzeczowo rozmawiać. Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek dotychczasowy minister finansów poświęcił tyle czasu na rozmowę na trudne tematy. Bardzo się cieszę, że propozycja spotkania, z którą wyszedłem do wiceministra Sebastiana Skuzy, została zaakceptowana i że ostatecznie w spotkaniu wzięła udział również sama minister finansów Magdalena Rzeczkowska.
Czy po stronie samorządowej jest konsensus w tej sprawie?
Rzeczywiście nie jest tak, że wszystkie korporacje mają podobną ocenę stanu finansów samorządowych, ale nie spotkałem się z głosem przeciwnym wobec propozycji udziału w ryczałtowym PIT. Zgadzamy się wszyscy co do tego, że mamy problem z wydatkami bieżącymi. Jeżeli chodzi o te mniejsze gminy, mamy możliwość uzyskania dotacji rządowych z Polskiego Ładu czy z programu drogowego i to jest korzystne z naszego punktu widzenia, natomiast problemem jest to, że to są pieniądze na wydatki inwestycyjne, a my mamy wielkie problemy z wydatkami bieżącymi.
Odnoszę wrażenie, że rząd nie do końca chce nam przyznawać tu rację. Opinii publicznej przekazywane są opinie, że mamy bardzo duże nadwyżki budżetowe. Może taka jest prawda, ale już nikt nie mówi, że mając świadomość ubytku podatku PIT, zdecydowana większość samorządowców zostawiła sobie dodatkowe środki z 2021 czy 2022 w formie nadwyżki po to, żeby wykorzystać je w kolejnym roku budżetowym. To też trzeba brać pod uwagę. Nie ma innego wyjścia, zważywszy że samorządy uginają się pod ciężarem inflacji czy bardzo wysokich podwyżek cen energii elektrycznej.
W kwestii nadwyżki budżetowej resort finansów i samorządy od dawna posługują się odmiennymi danymi – rząd mówi o nadwyżce operacyjnej brutto, strona samorządowa chce pokazywać nadwyżkę netto.
Dla każdego wójta czy burmistrza podstawowa informacja to nadwyżka operacyjna netto, bo to są pieniądze, które realnie zostają mu w kasie. O takie definiowanie nadwyżki operacyjnej netto na forum KWRiST zabiegam od wielu lat. Jeżeli w nadwyżce operacyjnej brutto nie pokazujemy kosztów obsługi zadłużenia i spłaty rat z tytułu zaciągniętych kredytów i pożyczek, to nie jest to prawdziwa informacja o stanie finansów danej JST. Prawdziwa informacja to to, ile faktycznie zostaje na rozwój. A gdy weźmie się pod uwagę zobowiązania samorządów, to sytuacja wygląda gorzej, niż gdy prezentowana jest nadwyżka operacyjna brutto.
Tymczasem do wzięcia będą pieniądze unijne z kolejnej perspektywy, a żeby je podjąć, trzeba mieć środki na wkład własny. Czy w Pana ocenie to jeden z powodów, dla których rząd chce się podzielić z samorządami wpływami z ryczałtowego PIT?
Należy się cieszyć, że jest taka właśnie refleksja w rządzie. Nie można samorządów zostawić samych sobie z problemem spadających dochodów, bo nie będą mogły zapewnić wkładu własnego do dofinansowanych z UE inwestycji i absorpcji tych środków nie będzie. Jeśli się nie inwestuje, to następuje regres. Tu jednak chcę podkreślić, że w mojej ocenie nadmierne zadłużanie się towarzyszące inwestycjom jest bardzo groźne, zwłaszcza w warunkach inflacji. Wszyscy się przyzwyczailiśmy przez minione lata, że oprocentowanie kredytów i pożyczek było bardzo niskie, a w tej chwili raty rosną i zaczyna się duży problem.
Dobrze, że rozmawiamy o dodatkowym źródle dochodów dla samorządów. Zmiany, które zostały wprowadzone w podatku dochodowym od osób fizycznych, spowodowały, że trzeba nowej ustawy o dochodach JST. Nie może być tak, że dostajemy jednorazowe zastrzyki gotówki i nie jesteśmy pewni, jakie to będą pieniądze i czy w ogóle je dostaniemy.
Pewność jest nam samorządom bardzo potrzebna, bo trudno jest podejmować odpowiedzialne decyzje, związane chociażby z zaciąganiem zobowiązań, nie mając wiedzy, jak nasze dochody będą się kształtować. Byłoby optymalnie, gdyby poziom dochodów własnych, był na tyle wysoki, żeby samorządy były niezależne, ale na razie można to włożyć między bajki.
PIT to sprawa pilna, ale nie jedyna, która wymaga w dochodach uporządkowania. Inne tematy też są na stole?
Od wielu lat wypowiadam się przy każdej okazji na temat ustawy o opłatach i podatkach lokalnych, która jest chyba najbardziej spetryfikowanym aktem prawnym, a stawki są co najwyżej waloryzowane o stopień inflacji. Myślę, że bez wprowadzania podatku katastralnego można sporo zmienić, by podatki i opłaty lokalne były bardziej wydajnym źródłem dochodów JST. Najpopularniejszy, bo najczęściej płacony przez Polaków, podatek od nieruchomości - od powierzchni mieszkalnej, jest w mojej ocenie śmiesznie niski. Jeśli ktoś za 50-metrowe mieszkanie płaci 50 zł podatku, to jak to się ma nawet do kosztów wydania i wysłania samej decyzji administracyjnej? Z punktu widzenia polskiej prowincji zdecydowanie zbyt wysoki jest podatek od działek przydomowych aż - 0,61 zł, ale także od budynków gospodarczych i garaży wolnostojących - ok. 10 zł za 1 m2. Co się tyczy samych garazy nie rozumiem dlaczego mamy trzy stawki, oprócz ok. 10 zł za m2 garaży wolnostojących mamy 0 zł w garażach blaszanych i 1 zł w garażu w którym znajduje się wewnątrz domu. Z drugiej strony ustawowe stawki podatku od nieruchomości winny być zróżnicowane - nie powinny być takie same w małej gminie i np. w Warszawie.
I tego też dotyczą samorządowe postulaty w obecnych rozmowach z resortem finansów?
Zgłosiłem na spotkaniu w Kowalu, że dobrze by było, gdyby w Ministerstwie Finansów został restytuowany departament podatków lokalnych. W mojej ocenie warto rozmawiać o podatku od nieruchomości, ale jestem realistą i wiem, że okres przedwyborczy to nie jest dobry moment na zmiany w tym obszarze; od razu by się zrobiła wokół tego wielka awantura.
Rozmawiała Anna Banasik