W małych miastach autobus w godzinach szczytu jeździ co pół godziny, a nocne kursy. Dlatego Racibórz zastanawia się nad taksówkami na żądanie. „Przetestujemy, czy to rzeczywiście ma sens” – deklaruje prezydent Dariusz Polowy.
W Raciborzu mieszka około 50 tys. ludzi, a miasto ma powierzchnię 75 km kwadratowych. Jak w ośrodku tej wielkości dobrze zorganizować transport publiczny?
„Racibórz jak na 50-tysięczne miasto jest miastem dosyć sporym w sensie powierzchni, mamy 75 km kwadratowych. Zazwyczaj miasto tej wielkości to jest 6 km na 6 km. To nie są odległości, które nie są do pokonania innym środkiem transportu niż koniecznie samochodem, a spora część jest też do pokonania po prostu na nogach” – zauważył prezydent Raciborza Dariusz Polowy.
Miasto organizuje jednak komunikację publiczną. "Na poziomie kilkunastu do dwudziestu kilku autobusów tak naprawdę to, co jesteśmy w stanie zrobić, to w szczycie autobus jeździ co pół godziny. To nigdy nie będzie tak, jak w aglomeracji, że autobus podjeżdża na przystanek co 10 minut” – ocenił samorządowiec. „Potem mamy godziny poza szczytem, kiedy wieczorem czy w nocy niespecjalnie ma sens puszczanie linii nocnej, bo jedzie sam kierowca” - dodał.
Prezydent rozważa więc także inne możliwości. „Pandemia nam zaburzyła różnego rodzaju plany. Chciałem wdrożyć, ale nie stanie się to w tej kadencji, myśl o tym, żeby jednak część linii zastąpić taksówkami na żądanie. To funkcjonuje w Bawarii. W przyszłym roku uda się zrobić takie dwie linie przynajmniej i przetestujemy, czy to rzeczywiście ma sens” - zapowiedział.
Jak mówił, istotnym elementem przy analizie kosztów transportu publicznego wcale nie jest paliwo i nie amortyzacja, ale koszty osobowe.
„To zaczyna być tym najistotniejszym elementem. Dlatego dobre ustawienie tego, że ten kierowca rzeczywiście kogoś wozi, daje sensowne rozwiązanie” - podkreślił.
Zwrócił przy tym uwagę, że włodarze miast tej wielkości coraz częściej stawiają na bezpłatną komunikację. „Taką, za którą mieszkaniec nie będzie płacił w postaci biletu. On oczywiście za nią zapłaci inaczej, bo nie ma darmowych lunchy, ale ten kierunek się pojawia w bardzo wielu miejscowościach” - podkreślił. Zaznaczył przy tym, że również w takim wypadku znaczenie ma liczenie pasażerów. „To jest kwestia dobrego, funkcjonalnego rozkładu jazdy i monitorowanie tego, czy ludzie rzeczywiście jeżdżą. Bez tego może się okazać, że autobusy jeżdżą, ale nikt do nich nie wsiada” - stwierdziła.
Wypowiedzi pochodzą z panelu „Kierunki rozwoju transportu publicznego”, który odbył się podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.
aba/