Wydatki bieżące tniemy do kości, więc nie ma szans, żeby zmiana stawek w kategoriach zaszeregowania pracowników samorządowych przełożyła się na podwyżki. Bez zmiany jakościowej w dochodach bieżących samorządów nasza sytuacja będzie się coraz bardziej pogarszała - mówi prezydent Zamościa Andrzej Wnuk.
Od 1 października będą obowiązywały nowe, wyższe o 10-17 proc. stawki w 22 kategoriach zaszeregowania pracowników samorządowych zatrudnionych na umowę o pracę. Serwis Samorządowy PAP, postanowił spytać burmistrzów, prezydentów miast, starostów i wójtów, czy ich zdaniem przełoży się to na ewentualne podwyżki w samorządach. Dziś przedstawiamy opinię na ten temat prezydenta Zamościa, Andrzeja Wnuka.
Serwis Samorządowy PAP: Czy rozporządzenie o wynagradzaniu pracowników samorządowych podnoszące stawki w poszczególnych kategoriach zaszeregowania przełoży się na realny wzrost wynagrodzeń w pańskim urzędzie?
Prezydent Zamościa, Andrzej Wnuk: To rozporządzenie nie przełoży się na realne podwyżki dla naszych pracowników, natomiast doprowadzi do jeszcze większego spłaszczenia płac, ponieważ budżet na wynagrodzenia w mieście nie rośnie. Jesteśmy właśnie świeżo po rozmowach na temat budżetu naszego miasta na rok przyszły i również zakładamy zerowy wzrost w tym zakresie. Owszem, nasze jednostki walczą o podwyżki i dostają je, jednak w samym urzędzie podwyżek nie mamy, bo po prostu nie ma z czego ich sfinansować.
W OSR rozporządzenia wpisano, że będzie ono miało zerowy wpływ na finanse samorządów. Jak pan ocenia ten zapis?
(Śmiech) No faktycznie wpływ będzie zerowy, bo nie będzie podwyżek. Skoro samorządy nie mają wyższych dochodów bieżących, to nie mają z czego podnosić wynagrodzeń. Jestem akurat po rozmowach z naszymi związkowcami. Jeszcze niedawno staraliśmy się co roku podnosić wynagrodzenia o 100-200 zł, ale ani w roku ubiegłym, ani w bieżącym tego nie zrobiliśmy, bo najzwyczajniej w świecie nie mamy z czego.
Dlaczego?
Naszym głównym problemem jest to, że od wielu lat wzrost dochodów bieżących nie nadąża za wzrostem wydatków bieżących. W największym stopniu dotyczy to oświaty. Prosty przykład, w 2014 roku dopłaciliśmy do oświaty około 9 mln zł, natomiast w 2020 roku już 33 mln zł.
Jak wobec tego gospodarujecie pieniędzmi?
Pieniądze wydajemy praktycznie tylko na inwestycje, bo to przynosi dochód i miejsca pracy. W ubiegłym roku w związku z pandemią musieliśmy ograniczyć zatrudnienie w urzędzie, bo nie mieliśmy już z czego ciąć kosztów. Wydatki bieżące tniemy do kości, nie prenumerujemy gazet, oszczędzamy na czym się da i, szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie jest granica. Obawiam się, że jeśli w przyszłym roku sytuacja nie poprawi się, to znowu zetkniemy się z problemem braku chętnych do pracy w urzędzie, bo nie stać nas na konkurencyjne pensje. Zdarzały się już takie nabory, gdy nikt się nie zgłosił – czy to do działu informatycznego, czy to do księgowości lub geodezji. Pensje są u nas tak niskie, że nawet w tak mało zamożnym regionie jak Zamojszczyzna, ludzie nie chcą pracować za najniższą krajową plus ewentualny dodatek za wysługę lat.
To chyba problem wszystkich samorządów?
Oczywiście. My i tak jesteśmy w relatywnie nie najgorszej sytuacji, ponieważ na ścianie wschodniej jest wyższe bezrobocie, przez co mamy jeszcze jako taki dostęp do kadr. Ale rozmawiałem niedawno z burmistrzem jednej z podwarszawskich miejscowości i tam sytuacja jest tragiczna. Nie ma w ogóle chętnych do pracy. Jeśli ktoś odchodzi, a jest tych odejść sporo, bo firmy prywatne dużo lepiej płacą, to stanowiska zostają nieobsadzone. Zresztą nawet u nas w niektórych specjalnościach jest tak samo – na przykład w geodezji. Mieliśmy w ubiegłym roku taką sytuację, że zmarł nam pracownik na koronawirusa, więc ogłosiliśmy nabór i nikt się nie zgłosił. Gdybyśmy nie pozyskali pracownika z innego urzędu, to byśmy nie mieli specjalisty w geodezji.
Jak w tej sytuacji wygląda zarządzanie personelem w urzędzie?
Urząd miejski w Zamościu jest jednym z najmniej licznych w Polsce. Mamy 208 etatów, w tym 5 wakatów. W ubiegłym roku musieliśmy ograniczyć zatrudnienie o 20 osób, głównie były to przejścia na emeryturę, poza tym nie przedłużaliśmy umów czasowych. Kłopot w tym, że byliśmy zmuszeni do wysłania na emerytury naszych najlepszych i najbardziej doświadczonych pracowników – kilku dyrektorów wydziałów i skarbnika miejskiego – bo ich wynagrodzenia najwięcej nas kosztowały. Na ich miejsce awansowaliśmy młodszych pracowników, nie robiliśmy żadnych naborów na te stanowiska. Mam oczywiście świadomość, że według standardów obowiązujących w urzędach nie wygląda to może najlepiej, ale takie rzeczy robi się w firmach prywatnych. Ja mam za sobą doświadczenie pracy w sektorze prywatnym i staram się przenosić wyniesione stamtąd metody zarządzania na poziom urzędu, ale powiem szczerze, że dłużej już tak się nie da.
Dlaczego?
Obserwuję na bieżąco nasze dochody podatkowe. Jest całkiem nieźle, jeśli chodzi o wpływy z tytułu udziału w PIT, które są wyższe niż przed rokiem, ale też wyraźnie większe są koszty oświaty, ponieważ tam pensje rosną ustawowo i nie mamy żadnej możliwości, by to ograniczyć. Obecnie koszt samych wynagrodzeń w oświacie jest wyższy niż subwencja, którą dostajemy. Oznacza to, że miasto już nie tylko dopłaca do wydatków rzeczowych w oświacie, ale dopłaca również do pensji.
Co zatem należy zrobić, by sytuacja pracowników samorządowych uległa poprawie?
Potrzebujemy, i to szybko, zmiany jakościowej, która umożliwi trwałe zwiększenie dochodów bieżących samorządów. Bo co z tego, że być może nawet raz czy drugi dostaniemy trochę więcej pieniędzy, jeśli zaraz potem się okaże, że mamy jeszcze większe wydatki. Takie zmiany nie mają sensu. Potrzebny jest pomysł na to, w jaki sposób wyposażyć samorządy w zwiększone dochody bieżące. Bez tego nasza sytuacja będzie się tylko pogarszała.
Rozmawiał Marcin Mastalerz
mam/