Musimy w tej chwili już myśleć o zapobieganiu klęsce humanitarnej, sytuacja jest naprawdę poważna – podkreślił w rozmowie z Serwisem Samorządowym PAP Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego, członek Europejskiego Komitetu Regionów.
Jak wyjaśnił marszałek, województwa podkarpackie i lubelskie są w tej chwili regionami tranzytowymi. Przyjmują uchodźców, zaopatrują w podstawowe materiały, zapewniają też pomoc medyczną, jeżeli wymaga tego sytuacja, a takich przypadków jest coraz więcej. Następnie uchodźcy przekazywani są w głąb kraju, gdzie przygotowane miejsca ich pobytu.
Według Ortyla, jeszcze do poniedziałku osoby, które przekraczały granice, w większości wiedziały dokąd jadą - do rodzin, do bliskich, którzy pracują w tej chwili w Polsce czy za granicą. Zaczęła się jednak druga fala, którą tworzą osoby, które przyjeżdżają bez planu, uciekając przed dramatycznymi wydarzeniami, zabezpieczając dzieci i rodzinę. Jak zauważył marszałek, w tym przypadku jest trudniej, a osób tych będzie coraz więcej. Są to uchodźcy, którzy docierają do Polski z Odessy, Kijowa czy Charkowa.
„Dramat jest niesamowity, bo to są matki z dziećmi, bez mężczyzn, stojące czasami kilkanaście godzin albo kilka dni w tej długiej kolejce po stronie ukraińskiej, często w nieogrzewanym samochodzie, przez co dzieci te nie są dobrze zabezpieczone, są to też niekiedy niemowlęta. Są przypadki, że te dzieci wymagają interwencji lekarskiej” – powiedział marszałek.
„Ten problem narasta (…) Teraz jest naprawdę trudna sytuacja. Myślę, że musimy w tej chwili już myśleć o zapobieganiu klęsce humanitarnej” – dodał samorządowiec.
Pani Olga, z którą na dworcu w Przemyślu, będącym punktem recepcyjnym, rozmawiał reporter PAP, przyjechała do Polski z dwójką wnucząt w wieku szkolnym.
„Miałam pod opieką wnuczęta, które wiozę teraz do rodziców, którzy mieszkają w Częstochowie” – wyjaśniła. „Jestem bardzo zestresowana. To co dzieje się w Ukrainie jest straszne. (…) Dzieci idą piechotą po 15 km, żeby dostać się do granicy. Po ukraińskiej stronie też dowożą ludzi, ale jest ich bardzo, bardzo dużo. Nie ma tylu pojazdów, by zabrać wszystkich, bo albo są już zajęte, albo wysłano je na front. Ciężko na to wszystko patrzeć” – przyznała kobieta.
Pani Olga łamiącym się głosem podziękowała za przyjęcie w Polsce, za prowiant i lekarstwa, które dostarczają wolontariusze. Wyznała jednocześnie, że bardzo martwi się o tych bliskich, którzy zostali w Ukrainie.
kic/