Na "betonowy trend" w prosty sposób można było uzyskać fundusze. Myślę jednak, że niedługo przybierze to odwrotny kierunek, czyli łatwiej będzie dostać pieniądze na zazielenienie rynku – ocenia Mariusz Waszkiewicz, prezes Towarzystwa na rzecz Ochrony Przyrody w rozmowie z Serwisem Samorządowym PAP. Jednak w jego ocenie świadomość ekologiczna samorządowców jest nadal bardzo niska.
Serwis Samorządowy PAP: Dużo się mówi o pozytywnej roli terenów zielonych w miastach. Czy w Pana opinii etap mody na "betonozę" mamy już za sobą? Wzrosła świadomość ekologiczna samorządowców?
Mariusz Waszkiewicz, prezes Towarzystwa na rzecz Ochrony Przyrody: Z mojego punktu widzenia świadomość ekologiczna samorządowców jest nadal bardzo niska. Wiele osób świadomości ekologicznej nadal nie ma i nie wynika to z ich wykształcenia czy charakteru zawodu, który wykonują. Wszystko zależy od oczekiwań i celów ludzi, a one są różne. Są ludzie, dla których dzika natura nie ma żadnego znaczenia, bo oni z niej po prostu nie korzystają. U ludzi z miasta poziom tej świadomości jest trochę większy. Gdybym jednak musiał ostatecznie to wszystko podsumować, to oceniając sytuację przez pryzmat trzydziestoparoletniego doświadczenia w działalności na rzecz ochrony przyrody, nie widzę niestety dużego wzrostu świadomości ekologicznej u ludzi.
Jak już samorząd wydał miliony na rewitalizację rynku, nie tak łatwo teraz zrezygnować z tych "betonowych inwestycji". Skutki zabetonowanych centrów miast i miasteczek niełatwo odwrócić. Co warto zrobić, żeby zniwelować te skutki? Zna Pan pozytywne przykłady?
Myślę, że betonizacja wynika przede wszystkim z chęci zarabiania pieniędzy przez samorządy, choć przeciętny mieszkaniec raczej nie zdaje sobie z tego sprawy. A to dlatego, że większość samorządowców zdecydowanie opowiada się za betonizacją niż "zielonymi rynkami". Za betonizacją są też właściciele samochodów, dla których najważniejsze jest znalezienie miejsca parkingowego oraz ci, którzy prowadzą interesy i mają koncepcję, żeby ich klienci podjechali samochodem pod sam lokal. Pozostali mieszkańcy chcieliby, aby otoczenie było zazielenione.
Natomiast moim zdaniem ta betonizacja wynika stąd, że samorządy dostawały pieniądze na remonty rynków, a że łatwo było to osiągnąć, to z tego korzystano i zalewano wszystko przysłowiowym betonem. To były łatwe do zdobycia pieniądze, a do pewnego momentu łatwo też było uzyskać zgody konserwatorów. To dopiero później się zmieniło. Jesteśmy świadkami takiego "betonowego trendu", na który w prosty sposób można było uzyskać fundusze. Myślę jednak, że niedługo przybierze to odwrotny kierunek, czyli łatwiej będzie dostać pieniądze na zazielenienie rynku.
Skala betonizacji, którą obserwujemy obecnie, wynika jeszcze z jednej rzeczy – sposobu kształcenia ludzi, a zwłaszcza architektów. Ta grupa zawodowa na studiach jest uczona, że rynek jest miejscem otwartym – bez drzew. W następstwie tego oni widzą rynek jako plac, a jeśli coś jest placem, to jest puste. Niektórzy architekci i historycy sztuki walczą o to, by place były wolne od drzew, bo na ich końcu jest kościół albo kamienica i dlatego tam nie powinno być drzew – żeby był widok na ten kościół i na tą kamienicę. Ja uważam, że czasy się zmieniły. Kiedyś w zamierzchłych czasach oczywiście było tak, że plac i rynek były miejscami spotykania się ludzi – m.in. po to, żeby debatować, rozmawiać. W dzisiejszych czasach mamy stadiony i ogromne hale sportowe i to one gromadzą dziś ludzi np. na debaty. Debat na placach i rynkach już nie ma. Potrzeba się zmieniła – to trzeba wziąć pod uwagę, jak i to, że zdecydowana większość ludzi nie traktuje placu i rynku jako miejsc, gdzie można by się spotkać. Nie chcą się tam spotykać, gdyż na takim placu można się usmażyć jak przysłowiowa jajecznica. Brakuje na nich właśnie jakichś drzew, jakiejś zieleni, w której cieniu można byłoby się schować.
Jak już zieleń w miastach jest, to trzeba o nią dbać. Według Fundacji Sendzimira 35 polskich miast zgłosiło się do udziału w projekcie, który służył stworzeniu dokumentu "Standardy utrzymania terenów zielonych w miastach". To świadczy o tym, że samorządy potrzebują wsparcia w tym zakresie. Potrzebne są takie ogólnopolskie standardy?
Myślę, że nie można mówić w ogóle o czymś takim, jak istnienie ogólnopolskich standardów. Wynika to z tego, że każde miejsce ma swoją specyfikę i dużo zależy od wielkości miejscowości, ale też od tego, jaki procent zajmuje w niej zieleń i jaka jest jej wartość pod kątem przyrodniczym i krajobrazowym. Niemniej, wspomniane standardy powinny powstawać. Zanim jednak przystąpimy do ich opracowania powinniśmy wykonać kilka rzeczy – przede wszystkim przeprowadzić inwentaryzację i waloryzację przyrodniczą danej gminy. Działania te służą pozyskaniu wiedzy, które miejsca są cenne przyrodniczo i które musimy chronić.
Wypracowywanie standardów można łatwo wytłumaczyć na przykładzie łąk. Najpierw trzeba się zastanowić, jakiego typu jest łąka, bo właśnie od tego zależy, jaki przyjmiemy standard jej utrzymania – czy będziemy kosić ją raz na trzy lata, dwa razy w roku albo raz w roku. Przede wszystkim musimy zrobić inwentaryzację i waloryzację. Dopiero potem na tej podstawie możemy zrobić wytyczne standardów utrzymania poszczególnych miejsc w gminie, bo przecież nie możemy automatycznie określić ich dla całej miejscowości czy gminy.
W Krakowie od paru lat mamy robioną inwentaryzację i waloryzację z rozróżnieniem zbiorowisk roślinnych. Można dyskutować, na ile dobrze są one zrobione, jednak najważniejsze jest to, że zostały one wykonane, więc miasto tym samym określiło standardy, o których rozmawiamy. Ja bym oczekiwał w tym temacie większej ścisłości, ale najważniejsze, że te standardy istnieją i nie są wyssane z palca, tylko rzetelnie opracowane na podstawie zrobionej waloryzacji przyrodniczej.
Skoro mowa o standardach, warto też zastanowić się nad opłatami i karami za usuwanie drzew. Większość osób jest zgodna co do tego, że te kary i opłaty są za niskie. Ktoś mógłby powiedzieć, że mamy w tej kwestii wypracowany standard, bo są wskazane w ustawie oraz rozporządzeniu, ale niestety podane tam stawki są wyssane z palca. Kwestia pieniężnej rekompensaty to nie wszystko, brakuje też odpowiedzi na pytanie, jakie są możliwości odtworzenia drzewostanu. I tu właśnie byłby potrzebny pewien standard. Trwają naukowe prace nad kalkulatorem, który pomógłby określić, jaka była wartość ekosystemowa danego drzewa, co w konselwencji powinno dać odpowiedź na pytanie, ile powinna wynieść opłata za jego usunięcie. Od lat próbuję dyskutować na temat kompensacji usuwanych drzew z urzędnikami. Sugeruję, że łączna suma drzew nowo nasadzonych powinna być taka, jak łączna suma drzew usuniętych. Nie jest to tak do końca godziwa kompensacja, ale na dzień dzisiejszy nie widzę bardziej korzystnego rozwiązania w tym temacie. Nadzieją jest wspomniany kalkulator.
Jak zachowywać się wobec nowinek ekologicznych? Czy łąki kwietne w miastach nadal są na czasie czy już nie? Czy są jakieś nowe trendy, na które trzeba uważać? Są jakieś mity w sprawie zieleni miejskiej, które warto obalić?
To co jest błędem, to jest pomijanie zdania przyrodników. Dobór roślin do tworzenia łąk kwietnych – to jest pierwsza i podstawowa rzecz dla dobra sprawy, bo wiemy, że często to, co powstaje, nie są to łąki kwietne, a łąki jednoroczne tworzone przez odmiany roślin sprowadzane z zagranicy. To jeden z błędów. Drugim jest coś, co budzi poważne wątpliwości - tworzenie tych "łąk kwietnych" w miejscach pomiędzy pierwszym a drugim pasem ruchu na ulicach, bo za chwilę pojawiają się motyle, trzmiele i inne owady i one giną na maskach i szybach samochodów. Zatem ze względu na zagrożenie dla tych owadów, jak i innych zwierząt łąki powinny powstawać na pasach zewnętrznych.
Prawda jest taka, że we wszystkich inwestycjach zarówno komunikacyjnych, jak i budowlanych pomija się przyrodników albo rozmawia się z nimi na samym końcu, a wówczas niewiele można zrobić. Podobnie jest z inwestycjami budowlanymi. Gdy powstaje droga inwestycja, to architekt wykonuje projekt, a dopiero na samym końcu zaprasza się do współpracy projektanta zieleni. Ta współpraca powinna się zacząć na samym początku, kiedy inwestor zaczyna realizować inwestycję i wtedy należy wykonać inwentaryzację przyrodniczą. Podobnie sprawa wygląda z architektem krajobrazu – projektantem zieleni – na samym początku powinien on zabrać głos. Jeżeli taka sytuacja miałaby miejsce, wówczas powinien zaprojektować plan budowy w taki sposób, żeby te drzewa cenne zachować i wskazać jednocześnie na te, które ostatecznie można byłoby usunąć (np. ze względu na ich stan zdrowotny) oraz odpowiedzieć na pytanie, jak to zrekompensować. Ten projekt zieleni powinien być na samym początku, a nie na samym końcu, bo w momencie gdy już mamy uzgodnione wszystkie przyłącza itd., to już nie możemy nic zmienić. Ze względu na to trzeba projektować wszystko inaczej. Dlatego też jakość zieleni jest słaba.
Czy obecna "polityka drzewna" tj.szereg rozwiązań proponowanych w temacie zmniejszenia emitowania dwutlenku węgla do atmosfery przez rząd, jak i samorządy jest obarczona jakimś ryzykiem?
Ona zdecydowanie jest niewystarczająca z kilku powodów. Błędem jest nieprzejmowanie się tymi drzewami, rażąco niskimi opłatami za ich usunięcie, jak i brakiem możliwości godziwej kompensacji. Przez krótki okres czasu obowiązywała ustawa, która wprowadzała prawo gminy do naliczania opłat, a jeżeli gmina tego nie zrobiła, to przelicznik pięciuset złotych za centymetr obwodu. I choć jej treść była wiążąca w krótkim okresie, to wtedy samorządy w dużych miastach rzeczywiście się do niej stosowały. Opłaty te były wysokie, ale inwestorzy chcieli sadzić drzewa w zamian i nie uiszczali opłat. Sadzono więcej drzew, urzędnicy nie bali się też mówić o takiej konieczności – jasno dawali do zrozumienia, że wymagane jest sadzenie dużych drzew albo dużej ich ilości. Teraz urzędnicy się boją.
Obecnie opłaty są niskie, zaś jeżeli inwestor nie nasadzi następnych drzew w zamian za wycięte, to urzędnicy mogą tylko pobrać opłatę, ale prawda jest taka, że będzie ona nieadekwatna do kosztów nasadzenia i pielęgnacji tych drzew.
Widzę ryzyko i zagrożenie jeszcze na jednym polu. Jeżeli kalkulator wartości drzewa powstanie i będzie podstawą do określania opłat za usuwane drzewa, to urzędnicy mogą powiedzieć: "my nie chcemy, żebyście posadzili drzewa zastępcze, tylko chcemy pobrać opłatę”. Istnieje ryzyko, że przytoczony przeze mnie rozwój wypadków będzie się namnażał i nasilał i te niskie, nieadekwatne do ostatecznych kosztów opłaty staną się codziennością, a kalkulator, o którym tyle mówimy, stanie się jedynie fikcją. W tym wszystkim jest też duża wina samorządów, bo one zapominają o jednej rzeczy. Oni wszyscy się skupiają na Ustawie o ochronie przyrody i na nasadzeniach zastępczych, ale nie liczy się dla nich kompensacja przyrodnicza wynikająca z ustawy Prawo ochrony środowiska. Oni wszyscy pomijają jej tworzenie i obowiązki z nią związane. Jeśli chodzi o kompensację, dziwnie i błędnie interpretują ten fragment ustawy. Przede wszystkim urzędnicy udają, że nie ma tej ustawy, jak i zapisów o kompensacji, stąd nie ma tego przełożenia na decyzje odwoławcze. Niestety ich świadomość ekologiczna jest bardzo niska.
Rozmawiała Daria Sędrowicz