Coca-cola, chipsy, batoniki - szkoła nie jest miejscem, gdzie takie produkty powinny być sprzedawane. Tak uznał gdański urząd miasta i zalecił podległym sobie szkołom anulowanie umów na automaty, w których można kupować te produkty. Rzeszów chce pójść za tym przykładem - czytamy na łamach "Gazety Wyborczej Rzeszów".
Z gdańskich szkół podstawowych mają zniknąć automaty z napojami gazowanymi, chipsami, czekoladowymi batonikami. - Na rozwiązanie umów tak, by szkoły nie musiały płacić kar, potrzeba czasu i rozumiemy to, ale stopniowo mają one być zrywane. Na te produkty nie będą też zawierane żadne nowe umowy - mówi Regina Białousów z gdańskiego urzędu miasta. Wkrótce w tamtejszych szkołach pozostaną jedynie automaty z sokami, wafelkami czy płatkami kukurydzianymi.
W"23", jednej z największych podstawówek w Rzeszowie, automat ze słodyczami jest od kilku lat. Można w nim kupić wafelki oblane czekoladą, paluszki, chipsy, precle oraz słodzone, gazowane napoje: pepsi, mirindę, 7up, itp. Grażyna Sławińska-Malkiewicz, wicedyrektor szkoły, wylicza korzyści, jakie to przynosi: - Szkoła miesięcznie otrzymuje 210 zł od ajenta. Poza tym ceny w sklepiku szkolnym spadły o kilka groszy, bo jest konkurencja, a dzieci, gdyby nie było słodyczy w szkole, na przerwach wychodziłyby do pobliskich sklepów - mówi wicedyrektor. Jak wyjaśnia, z automatu korzystają nie tylko dzieci, ale także osoby, które przychodzą na popołudniowe zajęcia języka angielskiego, odbywające się w szkole.
- Dzieci mają możliwość wyboru. Jeśli od rodziców nie dostaną pieniędzy, to nie kupią słodyczy. A dla rodziców czasem takie rozwiązanie jest wygodniejsze, bo zamiast kanapki, dają dziecku kilka złotych - uważa Sławińska-Malkiewicz.
Przyznaje, że nawet w szkolnym sklepiku nie ma owoców. - To dlatego, jak mi wyjaśniono, że są za drogie. A najważniejszym kryterium wyboru naszych uczniów jest cena - mówi Sławińska-Malkiewicz i uspokaja: - Chipsy, batoniki, lody nie są najważniejszym składnikiem diety naszych uczniów. Wiele osób korzysta ze szkolnej stołówki, wiele przynosi z domu kanapki.
Inne obserwacje mają nauczyciele dyżurujący podczas przerw na korytarzach: - Rzadko widzę u dzieci kanapki czy jabłka, za to na każdej przerwie biegną do sklepiku po chipsy. Niektórzy, z młodszych klas, przynoszą jeszcze w termosach herbatę, zdecydowana większość uczniów woli słodzone gazowane napoje - mówi nauczycielka jednej z rzeszowskich szkół.
Agata Kulczycka
- Podejmowaliśmy próby, by w szkolnych sklepikach zamiast słodyczy i chipsów pojawiły się jogurty czy owoce. Ale spotkało się to z ostrym sprzeciwem - mówi wiceprezydent Rzeszowa Marek Koberski, odpowiedzialny za zdrowie w mieście. Padały argumenty, że armia ludzi straci pracę, bo dzieci, którym nie pozwoli się kupować słodyczy, nie będą kupowały nic.
Teraz wiceprezydent ma nadzieję, że przykład Gdańska pomoże przeforsować pomysł usunięcia z rzeszowskich szkół choćby automatów ze słodyczami i chipsami. - To bardzo cenna inicjatywa. Nam będzie teraz łatwiej przeforsować podobne działania, bo już ktoś poszedł w tym kierunku. Ze względów zdrowotnych absolutnie zasadne. To puste kalorie, które, jak alarmują diabetolodzy, są przyczyną najpierw otyłości, a później poważnych chorób, m.in. cukrzycy - mówi Marek Koberski.