Prokuratura wyjaśni, co się stało z ogólnopolskimi sondażami zamawianymi przez ekipę PiS za stołecznej prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Po wydatku 100 tys. zł nie ma w ratuszu śladu
Doniesienie złożyła Hanna Gronkiewicz-Waltz. Ratusz ustalił, że ekipa warszawskiego PiS w 2005 roku zapłaciła przeszło 100 tys. zł, by miesiąc w miesiąc dostawać informacje o preferencjach wyborczych z całej Polski, ocenę rządu, premiera, prezydenta RP, parlamentu - pisze w stołecznym wydaniu "Gazeta Wyborcza".
Jarosław Jóźwiak, wicedyrektor gabinetu prezydent Warszawy: - Ekipa PiS kupowała sondaże w roku wyborów prezydenckich. Danych dostarczały im aż cztery pracownie. Zatrudniono człowieka, który za 20 tys. zł zrobił bazę, która pozwalała na charakteryzowanie elektoratu, dobieranie strategii kampanijnej dla różnych miast. Nasza kontrola uważa, że mogło dojść do przestępstwa.
W dodatku po sondażach nie zostały opracowania na papierze, a twardy dysk został wyczyszczony.
Gronkiewicz-Waltz w maju 2007 roku w doniesieniu do prokuratury napisała, że ekipa PiS nie miała prawa wydawać miejskich pieniędzy na ogólnopolskie badania, opisała też tajemnicze zniknięcie ich opracowań.
Po pół roku prokuratura zdecydowała, że zajmie się drugim wątkiem. Kilka dni temu ruszyło śledztwo "w sprawie zniszczenia lub ukrywania dokumentów (...)".
Ratuszowi to nie wystarcza. - Złożyliśmy zażalenie na decyzję prokuratury - mówi Jóźwiak.
Za czasów PiS projekt sondażowy pilotował ówczesny wiceszef prezydenckich doradców Andrzej Klarkowski. Socjolog, który dziś wspiera wiedzą Kancelarię Prezydenta RP, reprezentuje też Pałac w radzie CBOS. W mieście podlegał mu Ośrodek Konsultacji i Dialogu Społecznego, który zajmował się m.in. badaniami opinii. Jeden z pracowników ośrodka: - Na podstawie tzw. wiedzy korytarzowej wiedzieliśmy, że dane raczej nie mieszczą się w ramach działalności ośrodka i lepiej nie mieć z nimi nic wspólnego.
- Chodziło m.in. o ustalenie poziomu frustracji i klimatu społecznego w Warszawie - tłumaczył nam w maju Andrzej Klarkowski. I przekonywał, że poważni politycy powinni wiedzieć, "co dzieje się w nastrojach mieszkańców miasta". Zapewniał, że odpowiedzi na pytania "polityczne" nikogo w ratuszu nie interesowały. - Znalazły się w puli pytań, które zadawały pracownie - wyjaśniał.
Nie potrafił powiedzieć, dlaczego nie ma ich w ratuszu.
- Nigdy nie złamaliśmy prawa ani dobrych obyczajów - komentuje Elżbieta Jakubiak, była szefowa biura prezydenta, dziś posłanka PiS. - Pod względem wpływów urząd prezydenta Warszawy to pierwsza dziesiątka państwowych instytucji. Lech Kaczyński to od lat pierwsza liga polityczna, więc trudno go było kwalifikować jako lidera samorządowego i pod tym względem oceniać - uważa. - 100 tys. zł przy 7 mld zł w budżecie nie jest sumą znaczącą. A poza wszystkim chyba lepiej, gdy miastem rządzi polityk, którego pracownie umieszczają w badaniach ogólnopolskich.
Jednak, jak dowodzi jeden z prawników ratusza, badania zamówione przez PiS to "akademicki" przykład naruszenia ustawy o samorządzie gminnym. - Fundusze samorządowe mają służyć ogółowi lokalnej społeczności. Jaką wartość dla warszawiaków miały ogólnopolskie badania za 100 tys. zł?
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna