Egzekutywa się zebrała, szuru-buru i było po człowieku>>
Dzieliłem przydział na papę, cement, traktory, brony, kartki na papierosy, benzynę - opowiada „Gazecie Wyborczej" Tadeusz Smarz - najpierw naczelnik, a od 1990 roku wójt w gminie Zławieś Wielka.
Kiedy pan był większą szychą: w PRL jako naczelnik gminy czy teraz jako wójt?
- Naczelnik gminy miał bardzo mało do powiedzenia. Gminne plenum partyjne i towarzysze wszystko narzucali. Dzieliłem przydział na papę, cement, traktory, brony, kartki na papierosy, benzynę. Inwestycji prawie się nie robiło.
Gminny sekretarz PZPR miał więcej władzy niż naczelnik?
- A to na pewno. Jak mu coś "nie podchodziłem", to przychodził i mówił: "Towarzyszu, wy jutro naczelnikiem nie będziecie". No to ja na drugi dzień do przewodniczącego komisji rewizyjnej do PZPR pojechałem: "Towarzyszu, a ten mnie się czepia, przeszkadza w robocie". Mówię: "Nie przyjechałem się skarżyć, tylko się bronić, bo chcą mnie odwołać". A naprawdę nie było żartów. Egzekutywa się zebrała, szuru-buru i było po człowieku, już nie był naczelnikiem. Jak przyszła demokracja i byłem z wyboru, to była zupełnie inna sprawa.
Więcej w „Gazecie Wyborczej".
Rozmawiał Jacek Hołub
/aba/