W polskich miastach żyje się coraz trudniej. Coraz większe korki, hałas, zanieczyszczenie powietrza, problem z miejscami do parkowania, chaotyczna zabudowa, negatywne skutki zmian klimatycznych...
W polskich miastach żyje się coraz trudniej. Coraz większe korki, hałas, zanieczyszczenie powietrza, problem z miejscami do parkowania, chaotyczna zabudowa, negatywne skutki zmian klimatycznych. Są jednak już w naszym kraju samorządy, które starają się to zmienić. Wspierają rozwój czystych, odnawialnych źródeł energii, budują energooszczędne budynki, inwestują w termomodernizację, rozwijają transport publiczny i zachęcają do korzystania z niego, urządzają nowe parki i stawiają na retencję wody.
Zmiany klimatyczne, wynikające z ocieplenia klimatu, uderzają już boleśnie także w polskie miasta. Przejawem tych zmian są bowiem m.in. dużo częstsze niż jeszcze 3-4 dekady temu tzw. ekstremalne zjawiska pogodowe: susze, powodzie, huragany, fale upałów czy bardzo ulewne deszcze, zwane nawalnymi, które skutkują lokalnymi podtopieniami.
W naszych miastach najbardziej dokuczliwe są na razie fale upałów i lokalne podtopienia. Upały wzmagają efekt tzw. miejskiej wyspy ciepła. Polega on na tym, że w gorące, słoneczne dni beton i asfalt, którymi pokryta jest duża część miast, nagrzewają się i „oddają” to ciepło. To sprawia, że zwłaszcza podczas upałów temperatura powietrza w miastach jest wyższa niż np. na terenach wiejskich czy w lesie. Skutek jest taki, że w upalne dni nasze miasta, szczególnie te duże, stają się trudne do zniesienia, a coraz więcej budynków, także mieszkalnych, wyposaża się w klimatyzację, co oznacza wysokie koszty i jest tylko doraźnym, połowicznym, a w dodatku niekorzystnym dla zdrowia rozwiązaniem tego problemu. Co gorsza, dojeżdżając do pracy podczas najgorętszych dni, chętniej korzystamy z własnych, też wyposażonych w klimatyzację aut, co potęguje korki i deficyt miejsc parkingowych.
Z kolei lokalne podtopienia najczęściej mają miejsce tam, gdzie nie zadbano o racjonalne planowanie przestrzenne, dopuszczono do zbyt intensywnej i zbyt gęstej zabudowy, budowania domów na zbyt małych działkach, zabudowywania terenów zielonych, a jednocześnie nie zatroszczono się o lokalną retencję wód opadowych. Im gęstsza, bardziej intensywna zabudowa, im więcej wybetonowanej przestrzeni i im mniej terenów zielonych, tym woda z deszczu ma mniej miejsc, gdzie może wsiąkać w ziemię. Zamiast tego spływa do kanalizacji deszczowej i ulicami, doprowadzając do lokalnych podtopień.
Powódź osiedlowa
Warszawskie osiedle Stara Miłosna, na którym mieszkam od 12 lat, jest z tych powodów, po nawalnych deszczach, podtapiane dość często. Ostatni raz miało to miejsce latem 2018 r. Stara Miłosna wyglądała wtedy tak, jakby dotknęła ją powódź. Główne ulice były tak zalane wodą , że nie dało się przez nie przejechać (kanalizacja deszczowa, w którą jest wyposażona część naszego osiedla, nie była w stanie odebrać tak dużej ilości wody, więc studzienki kanalizacyjne „wybijały”). Zalane zostały piwnice i garaże w setkach budynków. Gdzieniegdzie doszło do tego po raz pierwszy – jak u naszego sąsiada z ul. Cyklamenowej, któremu zatopiło gabinet lekarski w suterenie, a wraz z nim drogi sprzęt medyczny, m.in. aparat USG. W garażach podziemnych w blokach przy ul. Jeździeckiej woda miała ponad metr głębokości, więc stojące tam samochody były zalane niemal po dach.
Takie obrazki mogą być coraz częstsze, jeśli z jednej strony nie zaczniemy w wystarczającym stopniu zmniejszać emisji gazów cieplarnianych (w tym przede wszystkim dwutlenku węgla), a z drugiej nie będziemy przygotowywać naszych miast do skutków zmian klimatycznych.
Ale nie tylko z tego powodu polskie miasta powinny iść w kierunku proekologicznych rozwiązań: wykorzystania czystych, odnawialnych źródeł energii, energooszczędnego budownictwa, rozwoju transportu publicznego czy zwiększania powierzchni terenów zielonych i retencji wody.
Tak się bowiem składa, że te rozwiązania nie tylko zmniejszają emisję dwutlenku węgla i łagodzą skutki zmian klimatycznych, ale też znacząco poprawiają jakość życia w miastach.
Zakorkowani
Zacznijmy od transportu publicznego, odnawialnych źródeł energii i energooszczędnego budownictwa. Według danych Centralnej Ewidencji Pojazdów liczba aut w Polsce wzrosła w ostatnich 16 latach aż 5-krotnie. Pod względem liczby samochodów na 1000 mieszkańców Warszawa, ale i inne największe polskie metropolie, wyprzedza już wiele zachodnioeuropejskich stolic, np. Berlin. Skutek? W tegorocznej edycji rankingu – opracowywanego przez firmę TomTom - najbardziej zakorkowanych miast świata w pierwszej setce znalazło się aż 7 polskich, ale jeszcze gorzej wypadamy w zestawieniu dotyczącym Europy: Łódź jest w nim na 7 miejscu (i na 15. na świecie), Kraków na 9. (i na 26. na świecie), Poznań na 13., Warszawa na 14., a Wrocław na 20.
Innymi słowy po drogach naszych miast jeździ już zbyt dużo aut, czego efektem są nie tylko coraz większe korki i problem ze znalezieniem miejsc do parkowania. Równie ważne jest to, że spaliny samochodowe oraz pył ze ścieranych opon czy klocków hamulcowych to jedna z głównych przyczyn dużego zanieczyszczenia powietrza w polskich miastach. To bardzo poważny problem, bo według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wśród 50 europejskich miast z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem aż 36 to polskie miasta. Jak wynika ze statystyk Eurostatu, normy zanieczyszczenia powietrza przekraczane są aż w 72 proc. miast w naszym kraju (pod tym względem wśród krajów UE tylko Bułgaria ma gorsze wyniki). Szokujące są skutki tego stanu rzeczy dla zdrowia Polaków, bo zanieczyszczone powietrze przyczynia się do wielu chorób (np. astmy), zaostrza ich przebieg, a przez to pogarsza i skraca życie tysiącom ludzi w naszym kraju. Wedle szacunków Komisji Europejskiej liczba przedwczesnych zgonów w Polsce z powodu zanieczyszczonego powietrza sięga 40 tys. rocznie. Smog przyczynia się też do powstawania alergii, które występują dziś tak często, że można je nazwać epidemią XXI wieku.
Drugą – obok samochodów – najważniejszą przyczyną nadmiernego zanieczyszczenia powietrza w polskich miastach są tzw. kopciuchy. Czyli przestarzałe, nie spełniające żadnych norm emisji zanieczyszczeń powietrza piece i kotłownie, a także palenie w nich złej jakości opałem (np. zbyt zasiarczonym węglem) lub odpadami. Na domiar złego większość budynków w Polsce jest wciąż albo nieocieplona albo słabo ocieplona, przez co zużywa na ogrzewanie kilkakrotnie więcej energii niż mogłaby, gdyby poddać je gruntownej termomodernizacji. Czyli nie tylko ocieplić, ale i np. wymienić źródło ciepła i system grzewczy na bardziej efektywne energetycznie (energooszczędne). To także jeden z głównych powodów smogu w naszym kraju.
Autobus lepszy niż auto
Na szczęście, wiele polskich miast już próbuje mierzyć się z tymi problemami. Wiele z nich inwestuje miliony złotych w rozwój transportu publicznego i zachęca na różne sposoby do korzystania z niego. Po to, żeby jak najwięcej osób przesiadło się z własnych aut, zwłaszcza przy dojazdach do pracy czy szkoły, do autobusów miejskich, tramwajów i pociągów. Jeśli zamiast własnym autem jedziemy środkiem komunikacji publicznej, przyczyniamy się nie tylko do zmniejszenia korków i deficytu miejsc parkingowych, ale i do obniżenia poziomu zanieczyszczenia powietrza i emisji dwutlenku węgla. Bo w przypadku komunikacji publicznej ilość zużytego paliwa na jednego pasażera jest – przy tej samej odległości - kilkakrotnie mniejsza niż gdy przemieszczamy się własnym autem (kiedy dojeżdżamy nim do pracy, najczęściej jedziemy sami). Nie mówiąc o tramwajach, trolejbusach, pociągach czy metrze, które w ogóle nie zanieczyszczają powietrza.
Jednym z pierwszych miast w Polsce, które zaczęły preferować transport publiczny, była Warszawa. Z jednej strony inwestuje ona od lat setki milionów złotych w rozbudowę metra, budowę nowych linii tramwajowych (tramwaje, tak, jak pociągi, nie stoją w korkach) i unowocześnienie swego taboru autobusowego, a z drugiej ogranicza ruch samochodowy na niektórych ulicach, robiąc to na kilka sposobów. Np. zmniejszając tam liczbę miejsc parkingowych, zwężając jezdnie do dwóch pasów (tak zrobiono np. na ul. Świętokrzyskiej) czy wprowadzając tzw. buspasy, czyli przeznaczając jeden pas jezdni tylko dla autobusów oraz taksówek. Jadąc buspasem, miejskie autobusy i taksówki nigdy nie stoją w korkach, co zachęca do tego, by przemieszczając się trasą wyposażoną w buspas, wybrać komunikację publiczną zamiast własnego auta. Na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie często jest taki widok: zakorkowane pasy używane przez wszystkie auta i sąsiadujący z nimi buspas, na którym korka nie ma. Każdy wie, jaki wyciągnąć z tego wniosek.
Warte odnotowania są miasta, które nie tylko budują nowe linie tramwajowe (jest wśród nich m.in. Kraków i Toruń), ale i takie, w których kiedyś zlikwidowano komunikację tramwajową, a teraz jest ona tam przywracana. Tak stało się np., w 2015 r., w Olsztynie.
Kolej aglomeracyjna
Największe polskie miasta stawiają też na sieć kolejową, tworząc koleje aglomeracyjne. Ma już taką kolej Warszawa, Trójmiasto, Łódź i Poznań, a teraz powstaje ona m.in. w Szczecinie i Rzeszowie. Każda z tych już istniejących może pochwalić się imponującym wzrostem liczby pasażerów, co oznacza, że to skuteczna metoda na ograniczenie ruchu samochodowego na drogach.
By zachęcić do korzystania z kolei aglomeracyjnej, polskie miasta wprowadzają m.in. wspólny, bardzo atrakcyjny cenowo bilet na komunikację miejską i pociąg (to rozwiązanie stosuje np. Warszawa) i tworzą nowe przystanki kolejowe na nowo powstających osiedlach (tu prekursorem także była stolica). Budują też przy stacjach kolejowych wygodne centra przesiadkowe z parkingami „Parkuj i jedź” (dla aut i rowerów) oraz przystankami autobusowymi, dzięki czemu można szybko przesiąść się tam z autobusu do pociągu lub zostawić auto lub rower na monitorowanym i oświetlonym parkingu i dalej jechać koleją.
Takie centra przesiadkowe powstają już także w wielu mniejszych polskich miastach. Jednym z pierwszych, które na to się zdecydowały, był Tczew na Pomorzu. W Wodzisławiu Śląskim tamtejszy samorząd miejski nie tylko wybudował przy dworcu kolejowym centrum przesiadkowe, ale i kupił i zmodernizował sam dworzec, by był on wygodniejszy dla pasażerów.
Bardzo ciekawym i pozytywnym trendem w naszych miastach jest również to, że już kilkadziesiąt z nich zdecydowało się na wprowadzenie bezpłatnej komunikacji miejskiej. Jako sposób na zmniejszenie korków, czystsze powietrze i mniejszą emisję CO2. Ostatnio zrobiły to m.in. Jawor, Bolesławiec i Mińsk Mazowiecki. Efekty są spektakularne. W Żorach, które wprowadziły bezpłatną komunikację miejską 5 lat temu, liczba korzystających z niej pasażerów zwiększyła się w krótkim czasie aż 4-krotnie. W Lubinie po uruchomieniu darmowej komunikacji autobusowej ruch samochodowy w centrum tego miasta zmniejszył się o kilkadziesiąt procent.
Energooszczędni
Polskie miasta coraz częściej decydują się na termomodernizację istniejących budynków, na energooszczędne budownictwo przy budowie nowych gmachów, na takież oświetlenie budynków i ulic oraz na bardziej energooszczędne niż dotąd źródła ciepła, systemy grzewcze i sieci ciepłownicze. Każde z tych rozwiązań oznacza potrójne korzyści: czystsze powietrze i mniejsza emisja dwutlenku węgla (im mniej zużytej energii, tym mniejsza emisja zanieczyszczeń powietrza i CO2) oraz obniżone wydatki na energię.
Przykłady? Na wymianę oświetlenia ulicznego na energooszczędne zdecydowały się m.in. Gliwice. To oznacza dla tego miasta nie tylko oszczędności na zakupie energii elektrycznej, ale także – dzięki nowocześniejszym niż dotąd latarniom - lepsze doświetlenie ulic, a w ślad za tym większe bezpieczeństwo na drogach.
Miasto Karczew za jednym zamachem przeprowadziło kompleksową termomodernizację w 10 budynkach użyteczności publicznej: szkołach, przedszkolach i ośrodku zdrowia. Polegało to nie tylko na ociepleniu ich ścian, stropów oraz wymianie okien i drzwi i dachów na szczelniejsze, ale też na wymianie źródeł ciepła (z węglowych na gazowe, elektryczne i sieć ciepłowniczą) i grzejników, montażu termostatów, wymianie oświetlenia na energooszczędne oraz wprowadzeniu systemu monitorowania zużycia energii. Dzięki temu zużycie energii cieplnej w tych budynkach spadło aż o 58 proc., a elektrycznej o 20 proc.
Jeszcze bardziej imponujące rezultaty przyniosła termomodernizacja komunalnego osiedla Juliusz w Sosnowcu, na którym po jej zakończeniu zużycie energii spadło aż 3,5-krotnie. Dzięki temu jego mieszkańcy zaczęli płacić za ciepło dużo mniej niż dotąd, emisja pyłów spadła o 81 ton rocznie, a dwutlenku węgla o 8 tys. ton.
Zarówno Sosnowiec, jak i Karczew, przeprowadziły te inwestycje przy użyciu partnerstwa publiczno-prywatnego, co oznacza, że nie musiały ich realizować z własnych środków.
Odnawialni
Władze polskich miast zaczynają stosować energooszczędne rozwiązania także przy budowie nowych gmachów. I są już takie, które decydują się na najbardziej energooszczędne budownictwo, czyli na budynki pasywne. Zrobił to np. Strzegom, który we wrześniu tego roku oddał do użytku budynek pasywny, w którym mieści się przedszkole i szkoła. W takich budynkach stosuje się nie tylko bardzo energooszczędne rozwiązania, ale i wyposaża się je we własne odnawialne źródła energii. W przypadku strzegomskiego przedszkola i żłobka to pompa ciepła, ogrzewająca budynek i dostarczająca mu ciepłej wody do mycia, a także produkująca prąd instalacja fotowoltaiczna. Dzięki tym rozwiązaniom budynek jest niemal samowystarczalny energetycznie (a całkowicie samowystarczalny, jeśli chodzi o energię cieplną).
Po odnawialne źródła energii samorządy polskich miast sięgaja na różne sposoby. Jedne same budują takie instalacje na swoich budynkach, inne udzielają dotacji mieszkańcom na zakup i montaż w domach jednorodzinnych paneli fotowoltaicznych, kolektorów słonecznych czy pomp ciepła. Są też takie, które robią jedno i drugie, a należą do nich m.in. Warszawa i Kraków.
Jednym z najciekawszych przykładów są Tychy. W komunalnej oczyszczalni w tym mieście wybudowano biogazownię, wykorzystującą jako surowiec osady ściekowe, które w polskich oczyszczalniach są zwykle spalane, co jest dużo mniej ekologicznym rozwiązaniem niż wytwarzanie z nich biogazu.
Dzięki biogazowni tyska oczyszczalnia produkuje energię nie tylko na własne potrzeby (stała się samowystarczalna energetycznie), ale ma takie jej nadwyżki, że zaczęła zaopatrywać w energię cieplną także gminny park wodny w Tychach. Samowystarczalna energetycznie, za sprawą własnej biogazowni, staje się także oczyszczalnia ścieków w Jarocinie, a dzięki panelom fotowoltaicznym – zakład gospodarki odpadami w tym mieście. Na instalacje fotowoltaiczne montowane na dachach samorządowych budynków decyduje się coraz więcej polskich miast, co jest dla nich też sposobem na uniknięcie – w związku z tym, że ceny energii elektrycznej w Polsce zaczynają gwałtownie rosnąć – drastycznego wzrostu wydatków na jej zakup.
Sporo miast w naszym kraju sięga też po pompy ciepła, kolektory słoneczne, kotłownie na biomasę i geotermię. Warta wymienienia jest m.in. Szczawnica-Zdrój, żyjąca z turystów i kuracjuszy, których mógł odstraszać dotykający to uzdrowisko smog. Większość budynków korzystało tam bowiem z pieców węglowych. Nie można było ich zastąpić gazowymi, bo Szczawnica nie była podłączona do sieci gazowniczej i nie dało się tego zmienić w krótkim czasie. Miasto opracowało więc i zrealizowało projekt, dzięki któremu na niemal 400 budynkach mieszkalnych pojawiły się kolektory słoneczne. Szczawnica udzielała mieszkańcom dotacji na ten cel, które sfinansowała z środków własnych, dofinansowania z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i preferencyjnego kredytu z krakowskiego WFOŚiGW. Cały projekt kosztował 8,4 mln zł i był jednym z największych samorządowych przedsięwzięć w tym mieście. Opłacił się jednak, bo powietrze w Szczawnicy jest dziś dużo czystsze niż wcześniej.
Podobne rozwiązanie – udzielanie mieszkańcom dotacji do zakupu i montażu instalacji odnawialnych źródeł energii w budynkach mieszkalnych – wprowadza dziś, korzystając m.in. z funduszy unijnych na ten cel, coraz więcej polskich miast. To np. Katowice, Ruda Śląska i Rybnik.
„Łapią” deszczówkę
Na tle zaangażowania samorządów w Polsce na rzecz rozwoju energetyki odnawialnej, transportu publicznego czy energooszczędnego budownictwa ich działania mające na celu minimalizowanie skutków zmian klimatycznych to dopiero początki. Na razie zajmują się tym w praktyce tylko pojedyncze samorządy. Działają dwutorowo. Z jednej strony rozwijają lokalną retencję wody, a z drugiej zwiększają powierzchnię terenów zielonych i parków.
Kraków i Sopot udziela swym mieszkańcom dotacji na budowę przydomowych zbiorników na deszczówkę, a teraz planuje uruchomić taki program Warszawa. W stolicy rzeczą godną uwagi jest budowanie przez samorząd w niektórych miejscach miejsc parkingowych i parkingów, pokrytych ażurowymi płytami betonowymi, umożliwiającymi wsiąkanie deszczówki. Warszawski samorząd wybudował także przy Al. Dzieci Polskich (na pograniczu dzielnic Wesoła i Wawer) wyłożone takimi płytami - otwarte i przypominające przydrożne rowy - zbiorniki na spływającą z ulicy deszczówkę. Dzięki temu jej część nie musi być odprowadzana do kanalizacji deszczowej, ale wsiąka w ziemię.
Duży projekt retencjonowania wody deszczowej prowadzi Gorzów Wielkopolski. W jego ramach, w rejonie ulic Olimpijskiej, Żwirowej, Słowiańskiej i Szmaragdowej, zostanie rozbudowana i zmodernizowana sieć kanalizacji deszczowej, powstaną nowe zbiorniki retencyjne i zostaną wyremontowane istniejące. Pierwszym elementem projektu jest trwająca od zeszłego roku budowa czterech zbiorników retencyjnych w Parku Słowiańskim. Dwa z nich są już wykonane.
Jak wskazują władze Gorzowa, projekt „modernizacji systemu gospodarki wodami opadowymi i roztopowymi” w tej części miasta jest niezbędny dla „dalszego jej rozwoju i poprawy standardu życia mieszkańców”. Obecnie przy ulewnych deszczach dochodzi tam do lokalnych podtopień, gdyż system kanalizacji burzowej nie jest w stanie sprawie odprowadzić dużych ilości wód z opadów. Zwiększenie retencji ma pozwolić również na lepsze wykorzystanie wód opadowych i roztopowych do nawadniania tych terenów w mieście, gdzie wody jest zbyt mało.
Do polskich pionierów w rozwoju miejskiej lokalnej retencji wody należą też m.in. Bydgoszcz i Łódź. Bydgoszcz realizuje właśnie spektakularny projekt, mający kosztować 216 mln zł (130 mln zł będzie pochodzić z unijnej dotacji z Programu Infrastruktura i Środowisko). Projekt - realizowany przez spółkę Miejskie Wodociągi i Kanalizacja - ma „ograniczyć odprowadzanie wód opadowych do kanalizacji i zapewnić taką reorganizację przestrzeni miejskiej, aby miasto funkcjonowało jak „gąbka”, gromadząc wodę deszczową i umożliwiając jej wykorzystanie w okresach suszy”.
Podzielono go na dwa etapy. Pierwszy obejmuje m.in. budowę około 14 km nowych kanałów deszczowych, 6 zbiorników retencyjnych, 22 oczyszczalni ścieków deszczowych oraz urządzeń umożliwiających oczyszczenie i wykorzystanie wody deszczowej do nawadniania terenów zielonych.
Efektem całego przedsięwzięcia ma być około 37 tys. m3 retencjonowanej wody z opadów oraz wykorzystanie jej m.in. do podlewania zieleni miejskiej i wprowadzenia (po podczyszczeniu) do stawów lub oczek wodnych. Te rozwiązania mają ograniczyć podtopienia budynków oraz zalewanie ulic, a także zmniejszyć zużycie wody z wodociągowej sieci miejskiej do podlewania zieleni.
Ciekawym przykładem jest też Łódź. To bowiem w tym mieście powstawały pierwsze w Polsce tzw. ogrody deszczowe, które z zewnątrz wyglądają jak klomby, a kryją pod sobą szczelne, umieszczone w gruncie zbiorniki na wodę. Owe zbiorniki, poprzez odpowiednio dobrane warstwy - roślin, mieszanki ziemi z piaskiem, piasku i żwiru - zatrzymują deszczówkę i oczyszczają ją jednocześnie. Nadmiar wody z takiego zbiornika może być rozprowadzony rurami drenującymi na tereny zielone w najbliższym sąsiedztwie.
Łódzki samorząd, a ściślej jego spółka - Łódzka Spółka Infrastrukturalna, opracowała również – przy udziale Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk – i wydała poradnik dla mieszkańców pt. „Cenna deszczówka – krótki przewodnik o tym, jak zatrzymać ją działce”. Można z niego dowiedzieć się m.in., jak przygotować beczkę na deszczówkę, studnie chłonną, ogród deszczowy czy oczko wodne.
Zazielenić miasto
Na koniec trzeba wspomnieć o miastach, które zwiększają powierzchnię terenów zielonych i tworzą nowe parki. Należy do nich m.in. Piotrków Trybunalski. Kraków jest prekursorem tworzenia tzw. parków kieszonkowych, czyli miniparków, rozsianych po całym mieście, na które – ze względu na ich wielkość – łatwiej wygospodarować tereny. Poznań i Stalowa Wola mogą poszczycić się tym, że będą urządzać zupełnie nowe parki. Ten w Poznaniu, na osiedlu Krzyżowniki, będzie bardzo duży: zajmie teren o powierzchni 60 hektarów, na którym wcześniej miało powstać pole golfowe.
To, czego jeszcze bardzo często brakuje w polskich miastach, to racjonalne planowanie przestrzenne, które nie dopuszcza do zbyt intensywnej, zbyt gęstej i chaotycznej zabudowy, do niekontrolowanego rozlewania się miast oraz zabudowywania terenów zielonych. Dla przykładu: warszawski samorząd z jednej strony podejmuje wiele działań na rzecz ochrony środowiska, ale z drugiej dopuszcza do wycinania prywatnych lasów pod zabudowę w najbardziej zielonej warszawskiej dzielnicy, czyli w Wesołej, będącej płucami stolicy. Dzieje się to w mieście, w którym każdy skrawek zieleni powinien być na wagę złota. Jeśli są więc w nim prywatne lasy, to samorząd powinien je wykupić (tak, jak przed II wojną światową, decyzją prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, miasto wykupiło Las Kabacki, by uchronić go przed grożącą mu zabudową). Niestety, takie sytuacje mają miejsce nie tylko w stolicy, co oznacza, że jest jeszcze wiele do zrobienia.
Jacek Krzemiński