Nie da się absolutnie udowodnić nieszkodliwości fal radiowych. Na to nie można czekać. Bo nie da się udowodnić nieszkodliwości niczego - przekonuje prof. Sławomir Hausman, kierownik Zakładu Telekomunikacji Politechniki Łódzkiej.
W piątek, 12 września odbyło się webinarium Polskiej Agencji Prasowej „5G – fakty i mity”. Publikujemy skrócony, zredagowany zapis wystąpienia prof. Sławomira Hausmana, który był jednym z gości wydarzenia:
Nam się zupełnie niesłusznie ta nazwa systemy komórkowe kojarzy z komórkami, czyli ze smartfonami czy telefonami komórkowymi. Komórka tak naprawdę to jest obszar obsługiwany przez jedną stację bazową. No i oczywiście tych komórek musi być odpowiednio dużo, żeby obsłużyć cały teren, na którym dana usługa radiokomunikacyjna ma być świadczona. Wielkość tych komórek, a więc też liczba stacji bazowych, zależy nie tylko od tego, jaki teren chcemy pokryć i jaki obszar jedna taka stacja mogłaby falami radiowymi pokryć i zapewnić zasięg. Jest jeszcze drugie niezwykle istotne kryterium przy projektowaniu tego systemu, mianowicie kryterium pojemnościowe. Taka jedna stacja może obsłużyć tylko pewien ruch telekomunikacyjny, tylko pewną liczbę mega czy gigabitów na sekundę na kilometr kwadratowy. To jest taka dość skomplikowana jednostka, pokazująca pojemność - ile megabitów na sekundę (szybkość transmisji) na dany kilometr można zrealizować. Oczywiście teraz zależnie od tego, ilu jest użytkowników, jak postępują, taka pojemność systemu jest w krótszym czy dłuższym czasie wykorzystywana. [A] chcemy coraz więcej informacji przesyłać.
W systemach komórkowych pierwszej generacji to był właściwie wyłącznie głos. Nie wiem, czy Państwo wiedzą o tym, że w systemach drugiej generacji, czyli w systemie GSM, właściwie nie przewidywano popularności SMS-ów. Uważano, że tej usługi nikt nie będzie wykorzystywał. Zaczęli uczniowie, potem byli studenci i dopiero później po wielu latach ta usługa SMS stała się popularna i okazało się, że pojemność systemu w tym zakresie była za mała. Nawet było tak, że SMS-y docierały często po jednym czy dwóch dniach.
Proszę sobie wyobrazić funkcjonowanie dzisiaj z SMS-ami, które docierają nawet nie następnego czy po dwóch dniach, ale na przykład po 5 czy 10 minutach, a próbujemy na przykład wykonać transakcje bankową i uwierzytelnić się poprzez kod wysłany przez SMS.
Dzisiaj mamy zupełnie inne oczekiwania dotyczące różnych komunikacyjnych, one cały czas są większe. Chcemy oglądać filmy, chcemy oglądać obrazy dużej rozdzielczości, używamy różnych komunikatorów. Systemy starej generacji nie byłyby absolutnie w stanie tych naszych oczekiwań spełnić. To trzeba brać pod uwagę, mówiąc o rozwoju [telekomunikacji].
Kolejne generacje systemów komórkowych są uruchamiane mniej więcej co 10 lat. Teraz jesteśmy na etapie uruchamiania piątej generacji, ale już się pracuje nad szóstą i rozważa kolejne generacje – siódmą, ósmą. Nawet są plany, co byśmy chcieli przy pomocy tych kolejnych generacji osiągnąć.
Już nie będę Państwa epatował ogromnymi liczbami użytkowników, ale liczba smartfonów w tej chwili to jest ponad 8 miliardów na kuli ziemskiej.
Jest taki sławny raport The Boston Consulting Group z 2018 roku. W tym raporcie jest wykres, który pokazuje, jak bardzo mały jest w Polsce współczynnik penetracji abonentów stacjonarnych, obsługiwanych przez sieci kablowe, światłowody.
W porównaniu z całą Europę jesteśmy absolutnie w ogonie. Żeby Polska mogła się cyfryzować, żeby dostępność do sieci była duża, także w małych miejscowościach, na wsi, to jedynym szybkim sposobem zapewnienia tego dostępu, także tej transformacji cyfrowej, która w Polsce na całym świecie zachodzili, są sieci komórkowe.
Szybkość transmisji w Internecie czwartej generacji też niestety należy do najniższych w Europie. A warto dodać, że nakłady kapitałowe polskich operatorów mobilnych nie odstają od europejskiej średniej. Co oznacza, że to, że nasze systemy komórkowe są słabsze od tych w Europie Zachodniej przy podobnych nakładach inwestorów, to nie jest wynik niedoinwestowania infrastruktury. Powodem były ograniczające normy dotyczące granicznych wartości pól, czyli gęstości mocy. One niestety bardzo utrudniały operatorom projektowanie sieci, które byłyby opłacalne ekonomicznie. W związku z tym, jak Państwo wiedzą, [normy zostały zwiększone]. Tak naprawdę dorównaliśmy do tego, co jest w większości krajów świata.
Skąd się wzięły te wcześniejsze normy? To były normy, które były narzucone jeszcze w czasach, kiedy był blok radziecki. Wtedy tak naprawdę systemy radiokomunikacyjne nie były rozwinięte. Jak ustalono tamte ówczesne normy? Badano, kiedy oddziaływania fal radiowych stają się jakoś wyczuwalne, na przykład następują skurcze mięśni albo efekt termiczny jest bardzo zauważalny, i te wartości dzielono na przykład przez 100, przez 1000.
Gdybyśmy nie zmienili tych norm, nie podwyższyli wartości dopuszczalnych, gorsza jakość usług by się za nami ciągnęła albo musielibyśmy płacić znacznie więcej za abonament. To są koszty dla ludzi, dla gospodarki. Tutaj cudów się nie da zrobić, coś trzeba poświęcić.
To zależy dla kogo. Przyszłość sieci 5G to są małe stacje bazowe, głównie w lampach oświetlenia ulicznego i przystankach komunikacji miejskiej, także wewnątrz budynków, w fabrykach, halach fabrycznych, w firmach logistycznych. Rzecz w tym, żeby zapewnić nie zasięg, ale przede wszystkim bardzo dużą szybkości transmisji. Żeby to było możliwe, tych komórek potrzeba bardzo, bardzo dużo.
[Nowa cecha systemu 5G to] znacznie mniejsza odległość stacji bazowych od użytkowników. Te stacje będą nadawać z mniejsza mocą. Tutaj nie chodzi o to, żeby zwiększać natężenie pola.
Na podstawie badań prowadzonych w Polsce, za granicą przez różne niezależne firmy, na poziomie ulicy, na poziomie użytkownika, natężenia pola czy gęstość mocy promieniowania stacji bazowych była w zasadzie taka sama w krajach, w których były te 100 razy wyższe normy, co w Polsce, zanim te normy zostały zwiększone stukrotnie.
Ten problem dotyczy tylko bezpośredniego otoczenia stacji bazowych. Czyli tak naprawdę te moce zwiększyć się mogą tylko gdzieś w otoczeniu stacji bazowych.
Proszę się nie obawiać, że jak się zwiększyły te normy, to wszyscy operatorzy stukrotnie zwiększą moce nadajników.
Co jest jeszcze nową cechą systemu 5G? Taki przeciętny Kowalski właściwie w tej chwili nie zobaczy różnicy między systemem 5G a 4G, jeśli będzie posługiwał się po prostu smartfonem. To, co jest rewolucją, to są zupełnie nowe zastosowania. To jest Internet rzeczy. (…) To, co jest niezwykle istotną różnicą, to zmniejszenie opóźnienia w transmisji sygnału z obecnych 20 milisekund do kilku milisekund. To oznacza, że wreszcie będzie można zrealizować wizję dronów kurierskich, które będą mogły być sterowane poza zasięgiem wzroku operatora. Dzisiaj jest to niemożliwe. Dopiero takie małe opóźnienie pozwala na sterowanie w czasie rzeczywistym.
Jeszcze jedna istotna rzecz to jest gęstość terminali do mniej więcej miliona terminali na kilometr kwadratowy. Może się to państwu wydać jakąś szaloną niepotrzebnie wielką liczbą, ale internet rzeczy to są inteligentne miasta i to są samochody autonomiczne. Te zastosowania będą potrzebowały tego typu bardzo dużych gęstości.
Niektórzy mówią tak: poczekajmy, niech inne kraje, które są tak gotowe, żeby wdrażać 5G, o którym nie wiemy, czy szkodzi, niech oni sobie to robią, a my zobaczymy, co się stanie i wtedy wdrożymy.
Jeżeli wdrożymy z opóźnieniem 2-3 lat systemy piątej generacji, w moim przekonaniu, odpadniemy z wyścigu technologicznego. Już w tej chwili zaczynają się rozwijać inteligentne budynki, inteligentne miasta. Bez 5G tego się nie obsłuży komunikacyjnie.
Rozwija się też przemysł 4.0. To są bezprzewodowe fabryki. (…) Serwisanci bardzo wysoko wykwalifikowani, dzięki tzw. wzbogaconej rzeczywistości czyli na przykład goglom, [będą mogli] patrzeć na maszynę, nawet zdalnie, ale naniesione tam będą informacje, na przykład opisy elementów, które wymienić. To spowoduje, że koszty serwisu będą znacznie obniżone.
E-zdrowie to następna sprawa. Bez piątej generacji, bez internetu rzeczy zestarzejemy się i nikt nami nie będzie się opiekował i nie będzie wiadomo, kiedy naprawdę stan nasz psychofizyczny jest bardzo zły i trzeba nam pomóc, wysłać karetkę czy powiadomić bliskich.
Samochody autonomiczne to następna ważna rzecz. Zadusimy się bez tego, co się nazywa „sharing economy”, czyli bez samochodów, które nie będą naszą własnością, tylko będą pod nas podjeżdżać w określone miejsce do punktu docelowego i pojadą po kogoś innego. (…) Chciałem państwa przekonać, że naprawdę samochody autonomiczne są tuż za progiem. W tej chwili jest więcej problemów natury prawnej niż technicznej. Nawet w Polsce rozwijane są technologie samochodów autonomicznych. Wprawdzie to są odziały wielkich koncernów światowych, ale nasi inżynierowie to rozwijają.
W tej chwili mamy tak zwany horyzont wzrokowy tylko - podjeżdżamy pod górkę, nie widzimy, co jest za górką, nie możemy wyprzedzać, a przynajmniej nie powinniśmy, a jak wyprzedzamy, to bardzo często dochodzi do tragicznych wypadków. To ograniczenie dotyczyłoby też samochodów autonomicznych, gdyby nie to, że poprzez systemy piątej generacji te samochody mogą wszystkie się ze sobą komunikować, wymieniać informacje. Samochód, który jedzie przed nami, przekazuje informacje naszemu pojazdowi, w związku z tym zamiast horyzontu wzrokowego te samochody będą miały horyzont elektroniczny. W tej chwili w nowych samochodach jest do dziewięciu radarów, one już doskonale działają, są elementy sztucznej inteligencji. Proszę mi wierzyć, to już wszystko jest, ale jeszcze czeka na legislację. W niektórych miejscach w Kalifornii już są dopuszczone samochody autonomiczne po drogach publicznych, takie na przykład, które dostarczają towary ze sklepu.
Są osoby, które zarabiają na sianiu paniki. Oni po prostu sprzedają książki, za na przykład 45 € zapraszają do hal, gdzie przekonują ludzi: tak, macie się czego bać. Śmieją się pewnie potem ze wszystkich, bo patrzą tylko na stan swojego konta. (…) Uważam to za niezwykle nieetyczne.
Są też inne motywacje, niefinansowe. Z przykrością wielką muszę powiedzieć, że są w Polsce, głównie emerytowani niestety profesorowie, którzy mieli wielkie osiągnięcia w dyscyplinach, którymi się zajmowali. Chyba zabrakło im po prostu w tej chwili audytorium, w związku z tym upowszechniają takie sensacyjne informacje, przyciągają zainteresowanie. Bardzo przykro na to patrzeć.
No i są też ludzie, którzy w sposób cyniczny reklamują różne produkty, które w ogóle nie mają nic wspólnego z tymi potencjalnymi zagrożeniami.
Pewne osoby, na przykład pani doktor Diana Wojtkowiak, popularyzują informacje pseudonaukowe o tak zwanych polach torsyjnych. Żaden poważny naukowiec państwu nie potwierdzi istnienia pól torsyjnych. Kiedyś było tak, że po prostu kilku naukowców w Związku Radzieckim, żeby zdobyć pieniądze na badania, poinformowało, że oni odkryli pola torsyjne, że to będzie wielki przełom w nauce światowej. To się oczywiście później nie rozwinęło w żaden sposób.
Chciałem państwa zapewnić, że obiektami badań w zakresie oddziaływania fal radiowych są ludzie, zwierzęta, rośliny, hodowle tkanek. Bada się m.in. funkcje poznawcze czyli zdolność do rozwiązywania problemów. Proszę sobie wyobrazić, że pod wpływem tych fal radiowych ludzie lepiej rozwiązują testy na inteligencję. To są marginalne różnice statystycznie, ale ktoś mógłby powiedzieć, że fale nie szkodzą, [a wręcz] pomagają.
Nie da się absolutnie udowodnić nieszkodliwości fal radiowych. Na to nie można czekać. Bo nie da się udowodnić nieszkodliwości niczego.
Podałem przykład, który wielu wrogów mi przysporzył - czy możemy udowodnić, że jedzenie marchewki nie jest szkodliwe? Trzeba by mieć dwie grupy: jedzących i niejedzących, trzeba by ustalić jakim dawkami będziemy te osoby karmić. (…) Gdyby się okazało na przykład po roku, że nie ma żadnej różnicy statystycznej między grupami jedzących i niejedzących, no to co dalej? Ktoś by powiedział, że może po 5 latach będzie. Dobrze, badajmy. Badalibyśmy tych ludzi do końca życia i okazałoby się, że oni średnio żyją tyle samo, nie ma różnicy. Ale ktoś by powiedział: może w drugim pokoleniu. Badamy drugie pokolenie, a ktoś mówi: może w trzecim.
Można udowodnić szkodliwość jakiegoś czynnika, jeśli ona istnieje. Tak jak udowodniono szkodliwość promieniowania ultrafioletowego - duża liczba nowotworu skóry powstaje wskutek oddziaływania promieniowania UV. W przypadku fal radiowych nie ma takich wyników badań.
Gdyby państwo wiedzieli, jak ogromną ilość energii zużywają operatorzy telefonii komórkowej, ile to ich kosztuje, to by państwo byli przekonani, że oni naprawdę nie chcą więcej mocy rozpraszać niż trzeba. Nikt tego by nie robił, to nie jest do niczego nikomu potrzebne. Jest tyle mocy, ile trzeba, żeby ta komunikacja miała taką jakość, jaką chcemy osiągnąć.
Webinarium "5G - fakty i mity" zostało przeprowadzone w ramach kampanii informacyjno-społecznej "5G - infrastruktura przyszłości".
aba/