W wielkopolskiej gminie Baranów ani wójt, ani radni nie mają konkurencji w niedzielnych wyborach samorządowych. Nie było łatwo pozyskać kandydatów - komentuje w rozmowie z Serwisem Samorządowym PAP wójt Bogumiła Lewandowska-Siwek.
W gminach liczących do 20 tys. mieszkańców rady gminy liczą 15 radnych, a wybory odbywają się w jednomandatowych okręgach wyborczych. Ponieważ w 3330 okręgach zarejestrowano po jednym kandydacie, mają już oni zapewnieni mandat w wyborach samorządowych. W piętnastu gminach znany jest już cały skład rady gminy. Tak jest m.in. w gminie Baranów (woj. wielkopolskie), gdzie dodatkowo jest także tylko jeden kandydat na wójta.
Serwis Samorządowy PAP: W nadchodzących wyborach samorządowych do Rady Gminy Baranów startuje piętnastu kandydatów, czyli tylu, ile jest miejsc w radzie, co oznacza, że wyborów się nie przeprowadza. Czy kandydaci na radnych sami wyszli z chęcią kandydowania, czy trzeba było ich zachęcać?
Bogumiła Lewandowska-Siwek, wójt Gminy Baranów (woj. wielkopolskie): Tylko jeden kandydat sam zgłosił, że chciałby kandydować ze mną do pracy na rzecz gminy; do pozostałych sama dzwoniłam i prosiłam. Nie było to łatwe. Zaproponowałam kandydowanie dziewięciu dotychczasowym radnym, a pozostałych sześciu musiałam dokooptować. I poszukiwania tych sześciu naprawdę trochę trwały. Starałam się wybierać osoby, które działają społecznie, którzy mają jakieś osiągnięcia, jeżeli chodzi o współpracę z innymi ludźmi.
Zawsze staram się z radnymi współpracować, tak żeby to był taki most między mieszkańcami a urzędem. Tutaj radni dobrze działają, znają potrzeby swoich okręgów. Ja też wiem, czego oczekują mieszkańcy. I to się sprawdza.
Jakie Pani zdaniem mogą być korzyści lub wyzwania wynikające z tego, że wszyscy kandydaci zostaną radnymi bez wyborów?
Myślę, że największą korzyścią jest zgoda i współpraca. Kiedy w radzie zasiadali radni z komitetu kontrkandydata, to na początku byli bardzo negatywnie nastawieni. Chwilę trwało, zanim zobaczyli, że przy współpracy wiele rzeczy lepiej można zrobić. Teraz współdziałanie będzie możliwe od początku.
W pierwszej kadencji miałam czternastu radnych przeciwko i czterech swoich. I naprawdę dużo zdrowia i pracy mnie kosztowało, żeby powiedzieć ludziom i przekonać, że zmiana nie będzie na gorsze.
Spotykam z ludźmi i ich słucham, to dużo daje. Bo co mamy robić na siłę, czego ludzie nie oczekują? Robimy tylko to, co artykułują ludzie. Nie jesteśmy gminą biedną, więc wiele oczekiwań można tutaj spełniać. Naprawdę dużo się dzieje nie tylko w inwestycjach, ale też w oświacie. Nasza gmina była prekursorem szkół bez zadań domowych, bez tornistrów – to mamy od pięciu lat, dzieci chodzą w szkołach w mundurkach.
W nadchodzących wyborach również Pani nie ma konkurencji…
Pięciu moich kolegów w powiecie na sześć gmin nie ma kontrkandydata, w tym ja. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Mam wrażenie, że ludzie czekają, że upłyną nam ustawowe dwie kadencje i wtedy wystartują. Ale ta dwukadencyjność jest z ogromną szkodą dla samorządów.
My jesteśmy wybierani w wyborach bezpośrednich. Ludzie nas weryfikują i uważam, że jak człowiek zna gminę, zna potrzeby, rozmawia z ludźmi, to gmina jest przyjazna i z planami rozwojowymi. Uważam, że wyborcy sami weryfikują.
Zachęca Pani do głosowania w nadchodzących wyborach samorządowych?
Tak jak ostatnio poszli na wybory młodzi ludzie, tak też bardzo zachęcam młodzież do tego, żeby decydowała o swojej przyszłości i decydowała o swojej przyszłości – nie tylko w wyborach do Sejmu czy do Senatu, ale też w tych swoich małych ojczyznach, bo to jest ich przyszłość, ich życie i ich perspektywy. Dla mnie młodzi ludzie są najważniejsi, żeby zmieniali swój świat na lepsze.
Rozmawiał Mariusz Celmer
mc/
Czytaj też: