Parkowanie w mieście przed supermarketem - tak może od października wyglądać kształcenie kierowców, ostrzega "Gazeta Pomorska". Szkoły jazdy są przeciwne, bo nie chcą płacić wyższych składek na ubezpieczenie samochodów z powodu licznych stłuczek.
W resorcie infrastruktury wymyślili, żeby przyszli kierowcy szlifowali umiejętności w realnych warunkach, na ulicy, pisze gazeta. Nowe przepisy mają wejść w życie 4 października, a jest w nich wiele niejasności. - Zgadzam się, że plac manewrowy to koszmar dla kursantów, przyznaje Jacek Kociszewski, dyrektor Automobilklubu Bydgoskiego. - Nie potrafię sobie jednak wyobrazić, jak taka osoba parkuje na zatłoczonym parkingu przed hipermarketem. Wjeżdża między auta, kręci we wszystkie strony.
- To będzie makabryczny widok, dodaje Krzysztof Kęskrawiec, dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Bydgoszczy (tutaj egzaminuje się kandydatów na kierowców). - Może się zdarzyć, że w momencie parkowania będzie sporo wolnego miejsca, ale za chwilę zrobi się tam tłok. Kandydat na kierowcę zdenerwuje się, spoci i stłuczka gotowa.
Egzaminatorzy i instruktorzy boją się, że niedoświadczeni kierowcy zaczną niszczyć samochody (gumowe pachołki, w które często uderzają, zastąpią przecież samochody, drzewa, płoty itd). - Nie ma jazdy treningowej bez przewróconych pachołków, podkreśla Henryk Cichacki, kierownik Szkoły Jazdy "Arka" w Bydgoszczy. Efekt zmiany przepisów to także wyższe ubezpieczenie za rozbite samochody. - Nawet nie chcę myśleć, ile to będzie kosztowało, denerwuje się Zbigniew Tomaszkiewicz, kierownik włocławskiej szkoły jazdy "Autom".
Na placu mają pozostać tylko dwa manewry - łuk i górka. Inne, parkowanie prostopadłe i równoległe, trzeba będzie wykonać w mieście, bez możliwości poprawki (teraz są dwie próby). - Wydłuży się okres egzaminu, więc i jego cena musi wzrosnąć, podkreśla dyrektor Kęskrawiec. - Podrożeją również kursy nauki jazdy. Boimy się, że stracimy klientów, komentuje kierownik Tomaszkiewicz. Henryk Cichacki zauważa, że przepisy nie mówią jasno o roli instruktora. - Są prowizoryczne. Nie wiadomo na przykład, kto ma ponosić odpowiedzialność za zniszczony sprzęt.
Z jednej strony instruktor powinien kontrolować każdy ruch kursanta, z drugiej jednak nie ma oczu wokół głowy. Ponadto już teraz widzę, jak nagle wyjeżdżają na ulicę wszystkie "elki". Zaczynają się korki, blokady i kłopoty. (PAP)