Władze miasta zapłaciły za odcinek "Egzaminu z życia" i w nagrodę mogły dyskretnie zareklamować Bydgoszcz.
Nowo budowany stadion w Bydgoszczy. Wzdłuż bieżni otoczonej gigantycznym szkieletem trybun idzie trójka bohaterów serialu "Egzamin z życia".
- Prawdziwy kolos! - z udawanym zachwytem wygłasza swoją kwestię Krzysztof Dracz (serialowy Karol Chełmicki).
- Stadion będzie miał 21 tysięcy miejsc, a może nawet 23! - opowiada inżynier oprowadzający Karola po budowie (w tej roli bydgoski aktor Michał Czachor).
Drętwe? Nic dziwnego. Ta scena powstała w wydziale promocji bydgoskiego ratusza. Miasto płaci (jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie - ok. 100 tys. zł), więc wymaga. Nowoczesny, lekkoatletyczny stadion to duma władz, więc musiał pojawić się w serialu - informuje "Gazeta Wyborcza".
Product placement, czyli ukryta reklama, pojawiały się już w polskich filmach i telenowelach. Pojawiały się alkohole, sprzęt AGD i samochody. Szlak przetarł w latach 90. Władysław Pasikowski. W "Demonach wojny według Goi" Bogusław Linda wracający do domu z wojny na Bałkanach eksponuje w kadrze komplet garnków Zeptera.
Odpowiedzialny za promocję wiceprezydent Bydgoszczy Maciej Grześkowiak to stary medialny wyjadacz, w telewizji pracował od zawsze, przed przejściem do ratusza kierował bydgoskim ośrodkiem TVP. Gdy został wiceprezydentem od promocji, postanowił wykorzystać swoje telewizyjne kontakty. Wybór padł na serial produkowany dla TVP 2 "Egzamin z życia”.
Producenci serialu niechętnie mówią o pomyśle umieszczenia akcji w Bydgoszczy. - Miasto nas urzekło - przekonują na konferencji prasowej pierwszego dnia zdjęć.
Jolanta Tobota, producentka "Egzaminu z życia", przekonuje, że product placement miasta to świetny pomysł. - Jestem pewna, że inne miasta pozazdroszczą Bydgoszczy i też będą się promować w ten sposób - mówi.
Specjaliści z branży reklamowej potwierdzają, że taka forma miejskiego marketingu ma przyszłość. Chociaż nie bez zastrzeżeń. - Taka reklama będzie skuteczna, pod warunkiem że będzie perfekcyjnie zrobiona. Miasto nie może pojawić się ni z gruszki, ni z pietruszki. Scenarzyści muszą się wysilić, by zgrabnie wprowadzić miejski wątek. Gdy product placement ograniczy się do nachalnego wciskania pejzażyków, efekt może być odwrotny do zamierzonego - tłumaczy Mateusz Zmyślony, dyrektor krakowskiej agencji Eskadra.
Jacek Gałęzewski
Źródło:
„Gazeta Wyborcza”