Kwalifikowalność VAT to dodatkowo 20 proc. inwestycji - mówi Jacek Morzy
Obecnie coraz więcej samorządów decyduje się na drogę sądową, żeby walczyć o swoje. My nie zgodziliśmy się z decyzją Instytucji Zarządzającej, która obniżyła nam unijne dofinasowanie o 5 proc. - mówi Jacek Morzy, zastępca burmistrza gminy Gołdap (Warmińsko-Mazurskie).
Serwis Samorządowy PAP: Jakiego rzędu kwoty przez kolejnych 6 lat gmina może zaoszczędzić dzięki kwalifikowalności VAT?
Zastępca burmistrza gminy Gołdap Jacek Morzy: Obecnie VAT wynosi 23 proc. Przy założeniu, że gmina otrzymuje maksymalne - 85 proc. – dofinansowanie, mówimy o około 20 proc. każdej inwestycji. To olbrzymie pieniądze.
W małej kilkunastotysięcznej miejscowości, jaką jest Gołdap, wykonujemy w tej chwili inwestycje uzdrowiskowe za 40 mln zł. W takim przypadku gmina zaoszczędza kilka milionów złotych.
W RPO w tej perspektywie VAT był kwalifikowalny, walczono, aby to utrzymać. Jednak już np. w PROW bywały projekty, w których podatek był niekwalifikowalny. Unijne dofinansowanie wynosiło 75 proc. wartości inwestycji, a tak naprawdę pokrywało około 50 proc. Jednym słowem, walczyliśmy o to, żeby ten VAT był kwalifikowalny w każdym programie.
Lata 2013 r. – 2014 r. - to moment na wzięcie inwestycyjnego oddechu? Wydawanie pieniędzy z nadchodzącej perspektywy unijnej ma się zacząć na dobre dopiero w 2015 r. Też tak myślę. Należy wziąć pod uwagę prace, które trzeba wykonać wcześniej, jak podpisanie stosownych umów, stworzenie programów wojewódzkich, wybranie priorytetów, dyskusje i konsultacje społeczne, stworzenie harmonogramu konkursów, a potem ich ogłaszanie. Na to trzeba czasu. Pierwsze inwestycje nie zaczną się wcześniej niż w 2015 – 2016 r.
Gołdap jest typowym przykładem spowolnienia inwestycyjnego? To nawet jest korzystne dla nas. Złapiemy krótki oddech, zaczerpniemy powietrza. Większość gmin w Polsce starała się maksymalnie wykorzystać środki, które były do zdobycia. Można to było zrobić głównie poprzez zaciąganie kredytów. Niewiele w Polsce jest gmin bogatych, które mogły sobie pozwolić na to, żeby finansować wkład własny z budżetu.
Czy to oznacza, że nastąpi teraz gromadzenie kapitału na wkład własny w przyszłej perspektywie? A może gminy będą starały się utrzymać inwestycje na pewnym poziomie, szukając alternatywy dla Funduszy Europejskich? Gminy zaciągnęły kredyty, teraz muszą je spłacić. Niektóre myślą o obligacjach, inne o partnerstwie publiczno-prywatnym.
A Pańska gmina rozważała wariant formuły partnerstwa publiczno-prywatnego?Nie. W Polsce powstało dopiero kilka takich inwestycji. Styk samorządu z biznesem zawsze budzi kontrowersje, to jest bardzo delikatna sprawa. Dlatego podobne projekty jeszcze nie ruszyły, tak jak powinny. Wydaje mi się, że to jest przyszłość, jeżeli będziemy myśleć racjonalnie, logicznie, normalnie – tak jak się myśli w Europie, a nie dostrzegać podstęp w każdym działaniu.
W Gołdapi nie wykluczacie takiego rozwiązania? My nie przekreślamy żadnych rozstrzygnięć. Staramy się myśleć elastycznie. Jeśli coś jest logiczne i może przynieść korzyść społeczeństwu, to zawsze w to wchodzimy.
Bez czego nie rozpocząłby Pan inwestycji? Bez pieniędzy. Nie w sensie gotówki, ale weryfikacji, czy będzie mnie stać na to, żeby przeznaczyć środki własne, które posiadam, albo zdobędę poprzez wzięcie kredytu, albo wypuszczenie obligacji. I jeszcze jedno, czy polskie przepisy pozwolą na to, żeby kolejny kredyt zaciągać.
Samorządy mogą się zadłużać tylko do pewnego poziomu. Trzeba cały czas o tym myśleć. Jeżeli zbliżamy się do górnego progu zadłużenia, nałożonego prze ministerstwo finansów, to możemy zapomnieć o inwestycjach.
Tak więc pierwsza sprawa, to zbadanie sytuacji finansowej gminy, czy pozwoli na zabezpieczenie środków własnych.
Zakładam, że w każdej gminie są radni, którzy myślą o tym, żeby gminę rozwijać. W związku z tym, nie powinno być problemu z przeforsowaniem decyzji, które należą do rady miejskiej.
Jakie jest w Pana ocenie największe ryzyko inwestycyjne dla gminy? Odczuwamy na sobie pewne niebezpieczeństwo związane z sięganiem po środki unijne. Polskie instytucje pośredniczące w rozdysponowywaniu unijnych środków, wymagają więcej niż Unia Europejska. Sami sobie podnosimy poprzeczki, próbujemy szukać haczyków.
Unia Europejska stoi na stanowisku, że jeżeli ktoś realizując projekt popełni błąd, który spowodował skutki finansowe dla projektu, to pewien ponieść karę finansową. Jest ona proporcjonalna do skutków finansowych, które ten błąd spowodował.
My nie zgodziliśmy się z decyzją Instytucji Zarządzającej, która obniżyła nam unijne dofinasowanie o 5 proc. To nie wynikało z przepisów unijnych. Jest to dodatkowy próg postawiony przez Polskę. Rozpoczęliśmy batalię i jesteśmy na etapie sądowym.
Obecnie coraz więcej samorządów decyduje się na drogę sądową, żeby walczyć o swoje.
Na ile lat - rozpoczynając inwestycję - przewiduje Pan koszty jej utrzymania? To jasne, że rozpoczynając inwestycję, musimy wiedzieć jakie będą konsekwencje jej wykonania. Jak budowaliśmy halę – basen, to wiedzieliśmy, że przez cały czas będziemy ponosić koszty związane z jej utrzymaniem. Jak budujemy inwestycje uzdrowiskowe, budujemy tężnie, to zdajemy sobie sprawę, że koszt utrzymania tych obiektów będzie dużo wyższy niż osiągany przychód.
Taka inwestycja ma być magnesem, ściągać inwestorów, turystów, kuracjuszy. My jako gmina będziemy ponosić koszty, ale wszyscy inni będą na tym zarabiać. Jeżeli chodzi o ukończoną już inwestycję, czyli halę – basen, to rocznie musimy dokładać około pół miliona złotych.
Poza tym trzeba pamiętać, że każda inwestycja jest inna. Jeżeli wybudujemy wodociągi, to one przyniosą zysk, kolektory słoneczne również, ale np. hala – basen już nie.
Jak inwestować w niestabilnych czasach, kiedy prognozy wpływów z podatków mogą się nie sprawdzić?Decyzje podejmuje się logicznie i przytomnie. Myślę, że nie zdarzają się sytuacje, w której składa się wniosek, zabezpiecza środki na realizację projektu, a potem jest krach i tych pieniędzy nie ma.
Może się zdarzyć inny przypadek. Zakładamy, że coś będzie kosztować milion złotych, a w momencie wyboru wykonawcy okazuje się, że potrzebujemy 1,5 mln zł. Jeżeli jest to projekt unijny, to niestety brakującą kwotę musimy dołożyć z własnych środków.
Ile do tej pory gmina wywalczyła z puli środków unijnych na lata 2007 – 2013 r.?Upraszczając i strasznie zaokrąglając, w obecnej perspektywie wykonaliśmy inwestycje z udziałem środków unijnych równe mniej więcej jednorocznemu budżetowi gminy.
Ile czasu potrzebowałaby gmina, żeby wykonać te inwestycje bez wsparcia z UE?Wiele inwestycji w ogóle by nie powstało. Gdyby nie środki unijne nigdy nie wykonalibyśmy naszych inwestycji środowiskowych, bo nie byłoby nas na to stać.
Patrząc na to matematycznie, wydawałoby się, że zrobiliśmy to 10 razy szybciej. Natomiast nie wyobrażam sobie sytuacji, że przez 10 lat gmina zbiera środki po to, żeby wykonać jakąś inwestycję. Zawsze znajdą się pilniejsze wydatki.
/kic/
Serwis Samorządowy PAP