Fot. dr Anna Fogtman (z archiwum prywatnego)
Z dr Anną Fogtman – częstochowianką zatrudnioną w Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), pracującą m.in. przy misji IGNIS z udziałem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego – rozmawiamy o jej specjalności naukowej, kulturze pracy w ESA, przewagach Europy nad USA, powrotach do Częstochowy i paru innych sprawach.
Dr Anna Fogtman była także kilka lat temu uczestniczką miejskiego projektu ,,Twarze przyszłości", przybliżającego sylwetki młodych, związanych z Częstochową osób odnoszących sukcesy w najrozmaitszych dziedzinach.
Marcin Breczko: Pracuje Pani w ESA w obszarze medycyny kosmicznej, specjalizuje się Pani w ochronie radiologicznej kosmonautów, ale też np. zajmuje się szacowaniem ryzyka zdrowotnego uczestników misji kosmicznych. Czy brała Pani udział w analizach stanu organizmu Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego po jego lądowaniu na Ziemi? Co może nam Pani powiedzieć o tej procedurze?
Dr Anna Fogtman: Bezpośrednim monitorowaniem stanu zdrowia astronautów zajmują się lekarze i lekarki. W ramach programu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej zespół medyczny, złożony z przedstawicieli wszystkich partnerskich agencji kosmicznych, uzgodnił zestaw badań, przez które astronauci muszą przejść przed misją, w jej trakcie oraz po powrocie na Ziemię. W stanie nieważkości dochodzi do przemieszczenia płynów z dolnych do górnych partii ciała, co w konsekwencji wpływa na różne układy organizmu. Zmiany te są monitorowane już od pierwszych godzin po lądowaniu, a długość rekonwalescencji zależy od czasu spędzonego w kosmosie – od kilku dni do kilku tygodni.
Celem rekonwalescencji jest odwrócenie fizjologicznych skutków przebywania w stanie nieważkości. Proces ten koncentruje się m.in. na zaburzeniach błędnika, nietolerancji ortostatycznej (czyli pojawiających się po zmianie pozycji zawrotach głowy, osłabieniu lub omdleniu wynikających z problemów z regulacją ciśnienia krwi), zmianach w kręgosłupie czy osłabieniu elastyczności i mobilności ciała.
W rekonwalescencję zaangażowani są doświadczeni fizjoterapeuci oraz naukowcy specjalizujący się w medycynie sportowej. Stopniowo obciąża się te układy, które zostały osłabione w trakcie misji, aby przywrócić ich sprawność do poziomu sprzed lotu. Wykorzystuje się m.in. trening stabilności wzroku, propriocepcję (czucie głębokie – zdolność wyczuwania położenia własnych kończyn bez patrzenia na nie) oraz inne ćwiczenia somatosensoryczne, które stymulują zmysły odpowiedzialne za czucie ciała, równowagę, koordynację i kontrolę ruchów.
Celem tych ćwiczeń jest „nauczenie” mózgu ponownego, prawidłowego odczytywania sygnałów z ciała. Równolegle prowadzi się trening obciążeniowy, który ma za zadanie odbudowę masy mięśniowej i gęstości kości, utraconych podczas pobytu w stanie nieważkości – w kosmosie nie używamy nóg do chodzenia, więc mięśnie zanikają, a z kości ubywa minerałów. Po powrocie może to prowadzić do kontuzji, takich jak nadciągnięcia, uszkodzenia ścięgien, a nawet złamania, które obserwowano nawet do 12 miesięcy po lądowaniu.
Cały proces jest ściśle monitorowany, a obciążenia treningowe są indywidualnie dopasowywane do możliwości i stanu zdrowia danej osoby.
M.B.: W sieci można znaleźć kilka obszernych materiałów na temat Pani zainteresowań badawczych. A my chcielibyśmy zapytać, co zrobiło bądź wciąż robi na Pani największe wrażenie jeśli chodzi o realia pracy w Europejskiej Agencji Kosmicznej? Czy to jakiś ogromny przeskok jakościowy – bądź ogromna różnica w kulturze pracy – w porównaniu do polskiego środowiska naukowego?
A.F.: Po prawie ośmiu latach pracy w ESA niewiele rzeczy potrafi mnie już zaskoczyć. Niemniej jednak, codzienna współpraca z koleżankami i kolegami z NASA nieustannie uświadamia mi, że Europa nie ma się czego wstydzić przed swoimi amerykańskimi, kanadyjskimi, japońskimi czy rosyjskimi partnerami. Często patrzymy na legendarną NASA przez „różowe okulary”, podczas gdy źródło nowoczesności, innowacyjności, różnorodności i ogromnego potencjału intelektualnego znajduje się tutaj – w Europie, w krajach członkowskich ESA, w tym również w Polsce.
Z całym szacunkiem do doświadczenia i przywództwa NASA na arenie międzynarodowej, jest to organizacja raczej konserwatywna i silnie hierarchiczna, w której wciąż brakuje różnorodności – zwłaszcza kobiet – i stabilności zatrudnienia. Brak tej stabilności powoduje zakłócenia w ciągłości przekazywania wiedzy, ponieważ zespoły ekspertów często się zmieniają.
Praca w ESA otworzyła mi oczy na to, jak ważne są wartości europejskie: różnorodność, otwartość, stabilność oraz darmowa edukacja. Dziewczyna z Częstochowy, z niezamożnej rodziny, nie miałaby w USA szans na zdobycie wykształcenia, które otworzyło mi drzwi do kariery w agencji kosmicznej. W Europie – dzięki dostępności uczelni publicznych – mam dziś zaszczyt pracować z ludźmi, którzy mogli studiować tyle, ile było trzeba, by zdobyć niezbędną wiedzę, a nie tylko tyle, na ile było ich stać. To sprawia, że są bardziej spełnieni, a ich praca – wyższej jakości.
Ogromnie cenię również szacunek dla życia prywatnego i równowagi między pracą a odpoczynkiem – w ESA to jeden z priorytetów. Choć często pracujemy w niestandardowych godzinach (ze względu na strefy czasowe naszych międzynarodowych partnerów), to nikt nie rozlicza nas z „godzin przy biurku”. Liczy się efekt – zaufanie do ludzi, że dowiozą projekt w terminie. W ESA nie „prosi się” o urlop – wystarczy poinformować, kiedy się go planuje, i zadbać o to, by zadania zostały zabezpieczone.
To fundamentalna różnica, jaką dostrzegam pomiędzy europejskimi a polskimi instytucjami. Wciąż słyszę od bardzo dobrze wykształconych i doświadczonych kolegów i koleżanek z Polski, że „nie dostali zgody na urlop”. Moim zdaniem to przejaw braku zaufania i stylu zarządzania, który hamuje rozwój.
Drugą ogromną różnicą jest właśnie wspomniana wcześniej różnorodność. Jej brak był dla mnie jednym z powodów, by szukać pracy za granicą. Mówię tu nie tylko o dyskryminacji ze względu na płeć, z którą ja i moje koleżanki spotykałyśmy się w niemal każdej instytucji w Polsce, ale także o braku kontaktu z osobami z innych kultur, od których można się uczyć. Widzę jednak, że pod tym względem Polska się zmienia – kibicuję instytucjom naukowym w walce z nierównościami, bo tylko różnorodność i otwartość pozwalają poszerzać horyzonty i prowadzą do rzeczywistego postępu.
M.B.: W jakie przedsięwzięcia teraz – po powrocie Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego na Ziemię – będzie Pani przede wszystkim zaangażowana?
A.F.: Odpowiadam za ochronę radiologiczną astronautek i astronautów, którzy w trakcie misji kosmicznych są narażeni na podwyższone dawki promieniowania – mogące prowadzić m.in. do zaćmy czy rozwoju nowotworów. O ile lekarze badają kliniczny stan zdrowia astronautów po misji, moja praca polega na przewidywaniu ryzyka wystąpienia tych chorób i ich zapobieganiu.
Po każdej misji kosmicznej odbieram od astronauty osobiste urządzenie mierzące poziom promieniowania – dozymetr – który noszony jest przy ciele od momentu startu rakiety aż do lądowania na Ziemi. Odczytanie i analiza tych danych to proces złożony i czasochłonny, ponieważ dozymetry stosowane w kosmosie są znacznie bardziej zaawansowane niż te używane na Ziemi. Wymaga to pracy zespołowej i ścisłej współpracy z zewnętrznymi instytucjami naukowymi.
Zgromadzone dane są traktowane jako wrażliwe dane medyczne i podlegają specjalnej ochronie. Moim obowiązkiem jest prowadzenie bazy danych radiacyjnych wszystkich astronautów i zapewnienie im odpowiedniego poziomu ochrony. Na podstawie uzyskanych informacji analizuję ekspozycję na promieniowanie i porównuję ją z wcześniejszymi misjami, by oszacować indywidualne ryzyko zdrowotne. Taka analiza ma realny wpływ na decyzję o tym, czy dana osoba może uczestniczyć w kolejnej misji i jak długo może ona trwać. Na tej podstawie przygotowuję raport z rekomendacjami, który trafia zarówno do samego astronauty, jak i do szefa medycyny kosmicznej ESA – odpowiedzialnego za gotowość zdrowotną całego korpusu astronautów.
W tej chwili jesteśmy w trakcie pozyskiwania danych z dozymetru, który Sławosz miał przy sobie podczas misji IGNIS. Gdy tylko będą gotowe, spotkam się z nim osobiście, aby przedstawić wyniki i porozmawiać o ewentualnych konsekwencjach zdrowotnych oraz możliwych środkach zapobiegawczych. Ze względu na wrażliwość i poufność tych danych, takie rozmowy zawsze odbywają się twarzą w twarz.
To jednak nie oznacza, że nie miałam jeszcze okazji porozmawiać ze Sławoszem – cały zespół medyczny, w tym również ja, spotkaliśmy się z nim już w pierwszym tygodniu po powrocie na Ziemię. Celem było zebranie jego opinii na temat procedur medycznych, które przeszedł na wszystkich etapach misji – od przygotowań, przez lot, aż po rekonwalescencję. Tego typu spotkania organizowane są zawsze niezwłocznie po zakończeniu misji, by jak najlepiej wykorzystać świeże doświadczenia astronauty do usprawnienia naszych procesów i protokołów.
M.B.: Do europejskiej astronautyki trafiła Pani zrządzeniem losu. Przeszła Pani oczywiście sito kwalifikacji, ale sam kierunek obrała dość przypadkowo. Czy wyobraża sobie Pani dzisiaj jakieś miejsce dla siebie poza medycyną kosmiczną? Czym jeszcze mogłaby bądź chciałaby Pani się zajmować?
A.F.: Nie nazwałabym tego przypadkiem, ale faktycznie – nie planowałam wcześniej specjalizować się w ochronie radiologicznej astronautów. Zawsze ciągnęło mnie jednak w stronę praktycznego wykorzystania nauki – pokazywania, że może ona realnie rozwiązywać problemy codziennego życia. W biomedycynie nie jest to łatwe, bo biologia komórki jest bardzo skomplikowana, a opracowanie np. nowej szczepionki wymaga lat pracy i zrozumienia tysięcy procesów na poziomie molekularnym.
Miałam szczęście pracować w zespole prof. Marty Koblowskiej w Polskiej Akademii Nauk i na Uniwersytecie Warszawskim. Realizowaliśmy tam wiele interdyscyplinarnych projektów badawczych – od współpracy z firmami farmaceutycznymi po inne uczelnie i instytucje, odpowiadając na takie pytania, jak: jakie cechy genetyczne decydują o skuteczności psów policyjnych, czy krew pępowinowa ma „płeć” matki czy dziecka, jaka jest toksyczna dawka i skuteczność nowego leku na obniżenie poziomu cholesterolu albo czy popularny suplement diety ma realne właściwości lecznicze. Jeden z projektów – realizowany wspólnie z Uniwersytetem Medycznym w Olsztynie – doprowadził nawet do opatentowania testu diagnostycznego na insulinooporność.
Dzięki tym doświadczeniom nauczyłam się swobodnie poruszać między biologią, fizyką, medycyną i matematyką – i właśnie ta interdyscyplinarność otworzyła mi drzwi do ESA. Ochrona radiologiczna to obszar, gdzie fizyka jądrowa, biologia i medycyna łączą się w jedno, a ich wspólnym językiem jest matematyka.
Z tej perspektywy widzę, że moje kompetencje są dość uniwersalne – mogłabym pracować w innych branżach, pod warunkiem, że w centrum zainteresowania wciąż byłby człowiek. Widzę siebie np. w przemyśle lotniczym, medycznym lub farmaceutycznym. Doświadczenie pracy w dużej organizacji międzynarodowej z silną współpracą z instytucjami z całej Europy przygotowało mnie również do pracy np. w Komisji Europejskiej czy Europejskim Urzędzie Patentowym. Z kolei moje doświadczenie operacyjne byłoby przydatne w organizacjach takich jak NATO – i muszę przyznać, że czasem o takiej zmianie myślę. Ale im więcej uczę się o promieniowaniu kosmicznym, tym bardziej ten temat mnie fascynuje. Włożyłam wiele pracy w rozwój tej dziedziny, zarówno od strony naukowej, jak i operacyjnej, w ESA – i na razie nie planuję zmiany.
Obecnie kieruję się w stronę zarządzania projektami i programami. W ciągu kilku najbliższych lat chciałabym przekazać codzienne obowiązki operacyjne swojemu zespołowi i sama zająć się strategią działań ESA.
M.B.: Kilka lat temu w nagraniu dla naszego miejskiego projektu ,,Twarze przyszłości” wspominała Pani o swoich częstochowskich nauczycielkach, dzięki którym m.in. zafascynowała się Pani nauką. Czy w swojej obecnej pracy ma Pani jakichś mistrzów, mentorów, ludzi, których podziwia Pani za kompetencje, naukową dociekliwość? Może też są to kobiety?
A.F.: Niestety, Europejska Agencja Kosmiczna nadal ma wiele do zrobienia, jeśli chodzi o obecność kobiet – szczególnie na stanowiskach decyzyjnych. Choć świadomość tego problemu rośnie, kobiety w ESA wciąż mają trudniejszą drogę awansu niż mężczyźni. Dlatego nie znalazłam w Agencji kobiety, którą mogłabym nazwać swoją mentorką – bo tych kobiet „ponad” mną jest po prostu bardzo niewiele.
Mentorem, który odegrał ważną rolę w moim rozwoju, jest Frank De Winne – były astronauta ESA, pierwszy Europejczyk w roli dowódcy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i były szef Europejskiego Centrum Astronautów. To człowiek o ogromnym dorobku, a jednocześnie ktoś, kto ma zawsze otwarte drzwi – bez względu na to, jak bardzo jest zajęty. Dzięki niemu nauczyłam się poruszać w złożonej strukturze ESA i podejmować trafne decyzje w sytuacjach, gdy mamy tylko fragmentaryczne informacje. Rozmowa z Frankiem – o pracy czy życiu – to zawsze przyjemność.
Natomiast osobą, która miała na mnie największy wpływ, jest prof. Marta Koblowska. To od niej nauczyłam się najwięcej – i to ona wspierała mnie najbardziej. Mimo że nie pracujemy już razem, wciąż jesteśmy w kontakcie i wiem, że mogę na nią liczyć. To ona nauczyła mnie wychodzić poza schematy i – co najważniejsze – ufać ludziom. Jej bezpośredni, inkluzywny styl zarządzania uważam za wzór, którym powinny kierować się wszystkie instytucje. Formalnie odeszłam z jej zespołu osiem lat temu, ale emocjonalnie wciąż czuję się jego częścią – i myślę, że tak już pozostanie.
M.B.: Mówiąc o sobie na potrzeby naszego miejskiego projektu, wyznała Pani: ,,czasem, kiedy akurat nikt ze znajomych nie jest dostępny, specjalnie zatrzymuję się w Alejach tylko po to, żeby się po nich przejść.” Czy nadal tak jest? A w Alejach rozgląda się Pani wokół siebie czy raczej wpatruje się w niebo?
A.F.: Za każdym razem! Choć nie bywam w Częstochowie tak często, jak bym chciała, aktywnie szukam okazji, by odwiedzić moje rodzinne miasto. A jeśli już tam jestem, Aleje są obowiązkowym przystankiem. Szukam też „swoich” nowych miejsc – Częstochowa bardzo się zmieniła od czasu, kiedy ją opuszczałam, i sprawia mi wielką radość odkrywanie jej na nowo. Wtedy naprawdę mam oczy szeroko otwarte – na otoczenie i na ludzi. Zamiast patrzenia w niebo rozglądam się wokół siebie. Jestem bardzo ciekawa nowej Częstochowy i jej mieszkańców. I już nie mogę się doczekać kolejnej wizyty.
Dr Anna Fogtman wychowywała się w częstochowskiej dzielnicy Północ. Ukończyła częstochowskie IX LO im. C. K. Norwida. Studiowała biotechnologię i biologię molekularną na Uniwersytetach Wrocławskim i Warszawskim. Pracowała na Wydziale Biologii UW i w Interdyscyplinarnym Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego w Warszawie. W Instytucie Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk, w którym zrobiła doktorat, badała wpływ zmieniających się czynników środowiskowych na komórkowe sieci genetyczne.
Pracę związaną z lotami załogowymi w kosmos rozpoczęła jesienią 2017 roku, kiedy dołączyła do Zespołu Medycyny Kosmicznej Europejskiego Centrum Astronautów Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Jako Crew Exploration Scientist do grudnia 2023 zajmowała się opracowywaniem strategii ochrony zdrowia astronautek i astronautów oraz koordynacją badań naukowych. Obecnie pracuje na stanowisku Radiation Protection Operations Lead, przewodnicząc operacjom ochrony radiologicznej zarówno na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, jak i w planowanych misjach księżycowych. Jest współautorką ponad 30 publikacji naukowych oraz dwóch zgłoszeń patentowych, także spoza ścisłego obszaru medycyny kosmicznej – w tym testu diagnostycznego dla pacjentów zagrożonych insulinoopornością.