Fot. Serwis Samorządowy PAP
Wyniki rankingu Serwisu Samorządowego PAP "Gmina dobra do życia" trochę mnie zaskoczyły, nie są oczywiste – podkreśla prof. Przemysław Śleszyński, autor opracowania. Naukowiec zwraca też uwagę, że zestawienie pokazuje, iż w Polsce nie mamy głęboko upośledzonych obszarów pod względem jakości życia.
Serwis Samorządowy PAP: Panie Profesorze, 4 listopada zostaną ogłoszone wyniki ogólnopolskiego rankingu "Gmina dobra do życia", którego jest Pan autorem. Czym ten ranking różni się od podobnych zestawień, podsumowujących kondycję samorządów?
Prof. Przemysław Śleszyński, Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN: Ranking tworzy zbiór 48 cząstkowych wskaźników, mających za zadanie w sposób kompleksowy, możliwie najszerszy dostarczyć informacji o różnych aspektach jakości życia dla przeciętnej polskiej rodziny, czyli pracujących zawodowo rodziców z dziećmi, mających też babcie i dziadków. Na tę jakość życia składa się wiele elementów, często subiektywnych. Na świecie jest bardzo wiele podejść metodologicznych, w tym setki, a może nawet tysiące różnych wskaźników dotyczących bardzo różnych aspektów tego zagadnienia i pokrewnych – to jest poziomu i warunków życia – od kondycji zdrowotnej i stanu społeczno-ekonomicznego do warunków zamieszkania i środowiska. Dyskusja na ten temat trwa zwłaszcza od lat 60. i 70. ubiegłego wieku.
Starałem się, i to podejście zastosowano chyba pierwszy raz w tak szerokim zakresie, żeby do tej jakości życia, która miała zazwyczaj aspekt społeczno-ekonomiczny i mieszkaniowy, wprowadzić możliwie dużo kwestii przyrodniczych. To, w jakich warunkach środowiskowych żyjemy, ma bardzo duże znaczenie i będzie miało coraz większe wraz ze zmianami klimatycznymi, które współcześnie zachodzą.
Jest Pan autorem raportów na temat miast tracących funkcje społeczno-gospodarcze, a także koordynował Pan prace, w których delimitowane były obszary problemowe w różnych regionach Polski. Czy w kwestiach środowiskowych również możemy mówić o takich obszarach?
Tak, to są miejsca, które były identyfikowane wielokrotnie. W takiej bardzo klasycznej pozycji z lat 80. ubiegłego wieku autorstwa Andrzeja Kassenberga i Czesławy Rolewicz mówiono wręcz o obszarach klęski ekologicznej w Polsce. I to odegrało bardzo dużą rolę w naszym kraju w zmianie patrzenia na to, w jaki sposób żyjemy.
Współcześnie mamy szereg obszarów o złych wskaźnikach środowiskowych. Najbardziej znane są kwestie smogowe. Południe Polski i generalnie duże polskie miasta są tym smogiem bardzo dotknięte i warunki aerosanitarne są tam złe. Na marginesie chciałbym zauważyć, że jest taka hipoteza, iż to w następstwie zanieczyszczenia powietrza łatwiej przenosi się w nim i silniej atakuje koronawirus, gdyż osoby są tam częściej z problemami układu oddechowego. Wiemy też, że są obszary silnie zagrożone powodzią i osuwiskami, a z drugiej strony – gdzie brakuje wody.
Skoro pojawił się w naszej rozmowie Covid-19, to spytam, czy ochrona zdrowia również została ujęta w rankingu?
Tak, są tam kwestie dostępności do szpitali, wyposażenia w te szpitale różnych obszarów Polski, dostępności lekarzy, wiemy, że mamy z tym problem. Generalnie im większe miasto, tym trochę lepiej sobie z tym radzi. Natomiast problem polega na dostępności opieki zdrowotnej na obszarach peryferyjnych, gdzie do tego szpitala, do tego dobrego lekarza jest daleko.
Z drugiej strony na jakość życia na obszarach peryferyjnych wpływa czyste powietrze czy walory przyrodnicze. W jaki sposób przekłada się to na miejsce w rankingu?
To jest taki pewnego rodzaju paradoks. Bo z jednej strony wskaźniki społeczno-ekonomiczne są tu rzeczywiście złe, ale z drugiej strony mamy czyste środowisko, mniejszą gęstość zaludnienia, często niezłe warunki usłonecznienia i różne inne kwestie.
Problem polega na tym, że warunki środowiskowe mogą być świetne, może być piękny krajobraz, ale to nie równoważy tego, czego często potrzebujemy, czyli dostępności do dobrych usług, do dobrej pracy czy wynagrodzeń.
Gdzie w takim razie leży równowaga między tym, co dają metropolie i obszary wiejskie?
W rankingu "Gmina dobra do życia" najlepiej wypadły strefy podmiejskie. To jest problem złożony, dlatego że powszechnie uważa się - i sam jestem współautorem wielu takich raportów – iż mamy tam do czynienia z silnym chaosem przestrzennym i rozpraszaniem zabudowy, przez co w strefach podmiejskich jakość życia jest niska.
Koszty rozlewania się zabudowy to kwestie związane z degradacją krajobrazu, z uciążliwością dojazdu do pracy. Ale okazuje się, że często patrzy się na to zbyt jednostronnie.
Pamiętajmy, że w jakiś sposób równoważy to dostępność do lepszych usług, do wysokopłatnych miejsc pracy i dlatego w rankingu strefy podmiejskie wypadły najlepiej, właściwie zajmując większość pierwszych miejsc – ale średnio jednak niedużo lepiej, niż ich rdzenie miejskie. Oczywiście są gminy podmiejskie, które znalazły się w tym rankingu wyżej i niżej, ale jeśli spojrzymy na czołówkę tego rankingu, dominują w nim gminy podmiejskie.
Zauważył Pan, że powszechnie uważa się, iż w strefach podmiejskich jakość życia jest niska, co wynika np. z długich dojazdów do pracy. Jaką zastosował Pan metodologię, skoro z rankingu wynika coś zupełnie odwrotnego?
Jeśli mamy 48 wskaźników cząstkowych, które składają się na wskaźnik syntetyczny, to każdy z nich waży około 2 proc. Oczywiście mamy takie wskaźniki, jak np. wynagrodzenia czy potencjalna długość dojazdu do pracy, które są mocniej doszacowane, niż np. oferta bibliotek czy kin. Zawsze pojawiać się będzie problem, jak to zważyć. Musi to być trochę intuicyjne, wręcz może czasem subiektywne, a na pewno autorskie. Szczególnie ważna jest kwestia, jak taki wskaźnik syntetyczny wyważyć pod względem różnych potrzeb dla różnych grup społecznych, np. pod względem wieku czy statusu rodzinnego.
Czy coś Pana zaskoczyło w tym rankingu? Czy kiedy rozpoczynał Pan pracę, spodziewał się Pan innych wyników?
Myślałem, że wypadną znacznie wyżej te obszary, które mają względnie przyzwoite wskaźniki wynagrodzeń, dostępności do usług i mają także wysokie walory środowiska przyrodniczego. Ale nie do końca tak się stało, chociaż w niektórych województwach warto się przyjrzeć wynikom szczegółowym.
Chciałbym też zwrócić uwagę na jedną rzecz - pomiędzy gminą, która uzyskała najwyższy wskaźnik syntetyczny, czyli prawie 60 pkt. na 100 możliwych, a gminą, która jest na samym końcu z niecałymi 40 punktami, nie ma aż tak dramatycznych różnic. Nie są one czterokrotne czy pięciokrotne. Między decylem najwyższym i decylem najniższym gmin te różnice nie są nawet dwukrotne. Tak więc nie jest źle. Główna konkluzja rankingu jest zatem taka, że nie mamy jakichś bardzo głęboko upośledzonych obszarów, one oczywiście są dużo gorsze pod względem jakości życia, ale nie jest to dramat.
Rozmawiał Mateusz Kicka
Czytaj też: