Stołeczny ratusz poinformował w czwartek, że naprawa zniszczeń po Marszu Niepodległości będzie kosztowała kilkadziesiąt tysięcy złotych. Wśród zniszczeń - wyrwane słupki okalające chodniki i kostka brukowa, stacja Veturilo oraz podpalone drzwi miejskiego urzędu.
Rzeczniczka ratusza Karolina Gałecka przypomniała, że marsz był nielegalny, co potwierdziły sądy. "Organizatorzy i uczestnicy Marszu Niepodległości nie respektowali wyroków sądów, a dodatkowo podczas zgromadzenia doszło do wielu czynów chuligańskich. Agresywni chuligani wyrwali kilkadziesiąt słupków blokujących i kostkę brukową, przy użyciu materiałów pirotechnicznych podpalili stację rowerów Veturilo i drzwi do jednego z miejskich urzędów" - podała Gałecka.
Dodała, że dokładną skalę zniszczeń urzędnicy poznają za kilka dni, a służby drogowe wciąż przeprowadzają inwentaryzację miejskiej infrastruktury.
"Marsz Niepodległości jest zgromadzeniem cyklicznym, dlatego zgodnie z przepisami, to wojewoda rejestruje wniosek. 6 listopada 2017 r. Wojewoda Mazowiecki udzielił zgody Stowarzyszeniu Marsz Niepodległości na organizację w dniu 11 listopada w latach 2017-2020 zgromadzeń cyklicznych. Rejestracja odbywała się jednak w innej sytuacji epidemicznej. W związku z dużą liczbą zakażeń COVID-19, a także kolejnymi restrykcjami ze strony administracji rządowej, w obecnym stanie prawnym może gromadzić się max. do 5 osób, przy zachowaniu 100 m odstępów pomiędzy różnymi zgromadzeniami" - poinformowała Gałecka.
Zaznaczyła, że w związku z tym, prezydent stolicy Rafał Trzaskowski zwrócił się z wnioskiem do Wojewody Mazowieckiego o opinię. Wojewoda Mazowiecki z kolei wystąpił również z wnioskiem do inspekcji sanitarnej. "W odpowiedzi sanepid wysłał do Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego opinię, w której jednoznacznie wskazał, że "zgromadzenie, w którym zadeklarowano udział kilkudziesięciu tysięcy osób, nie może się odbyć, gdyż narusza aktualny stan prawny i stanowi zagrożenie transmisji wirusa SARS-CoV-2, co może spowodować wzrost liczby chorych na COVID-19 i przeciążenie służby zdrowia" - wyjaśniła Gałecka.
29 października stołeczny urząd wystąpił do sanepidu o dodatkową opinię w zakresie możliwości przeprowadzenia ww. zgromadzenia w przyjętej przez organizatora formule. "Dzień później, 30 października, otrzymaliśmy odpowiedź, w której zwrócono uwagę, że istnieje ryzyko m.in. transmisji koronawirusa SARS-CoV-2 z osoby na osobę.
"Należy zaznaczyć, że nie jest to pierwsza sytuacja, w której zakazujemy zgromadzenia ze względu na stan epidemii i po negatywnej ocenie służb sanitarnych. W tej kwestii wszystkie instancje sądów podtrzymują nasze stanowisko. Decyzja w sprawie zakazania organizacji marszu została złożona w Sądzie Okręgowym W Warszawie 6 listopada. Sąd podtrzymał decyzję miasta" - podała Gałecka w przesłanym komunikacie.
Dodała, że organizatorzy odwołali się do sądu apelacyjnego, który oddalił ich wniosek. Nie ma więc żadnej wątpliwości, że wydarzenia, które odbyły się 11 listopada na ulicach Warszawy były nielegalne, a ich organizatorzy nie respektują wyroków sądów.
Podczas marszu doszło do zamieszek. Policjanci, których atakowano kamieniami i racami, odpowiadali strzałami z broni gładkolufowej i granatami hukowymi. Stołeczna Komenda Policji podała, że po marszu zatrzymano ponad 300 osób; w tym 36 w związku z przestępstwami. Wystawiono także ponad 260 mandatów, do sądu trafiło 420 wniosków o ukaranie. Rannych zostało 35 policjantów.
Delegalizacji marszu domagają się Lewica i Stowarzyszenie Polska 2050. Lewica zapowiedziała też wniosek do prokuratury na prezesa Marszu Niepodległości Roberta Bąkiewicza, który mógł popełnić przestępstwa narażenia ludzi na niebezpieczeństwo utraty życia. Bąkiewicz natomiast obwinia policję o nadmierną agresję.
woj/