Decyzja kuratora oświaty blokująca likwidację szkoły kosztowała budżet gminy ok. pół miliona złotych i będziemy domagać się odszkodowania od Skarbu Państwa - mówi Artur Ciecierski, burmistrz Zakroczymia. Ale podkreśla, że nie tylko o pieniądze chodzi: samorząd to samorząd.
Serwis Samorządowy PAP: Gmina Zakroczym wygrała przed WSA sprawę dotyczącą likwidacji szkoły. Sąd uznał de facto, że kurator oświaty nie może zablokować decyzji samorządu o zamknięciu placówki, jeśli tylko dopełniono procedur. Co dla gminy oznacza ten wyrok?
Artur Ciecierski, burmistrz Zakroczymia: Jeżeli ten wyrok się uprawomocni, a zakładam, że nawet jeżeli Minister Edukacji Narodowej złoży skargę kasacyjną do NSA, to wyrok się jednak nie zmieni, to na pewno doprowadzimy sprawę do końca i będziemy domagać się odszkodowania od Skarbu Państwa. To wyłącznie polityka państwa spowodowała, że od 1 września 2020 r. opłacamy funkcjonowanie szkoły, w której nie ma żadnego dziecka. Ja to czasami żartobliwie mówię, że pilnujemy sztandaru, żeby kurz na nim się nie utrzymywał i to nas niemało kosztuje.
Gdzie podziały się dzieci? Szkoła nie została przecież zlikwidowana…
A.C.: W roku szkolnym 2019/2020 w szkole w Emolinku uczyło się 54 uczniów w ośmiu oddziałach. Kurator oświaty w negatywnej opinii dotyczącej likwidacji tej szkoły pouczył mnie, że polskie przepisy oświatowe dają możliwość łączenia zajęć pomiędzy klasami i dlatego m.in. nie podziela moich argumentów za likwidacją. Nigdy tego nie stosowałem na dużą skalę, bo uważam, że to rozwiązanie jest bardzo niekorzystne dla uczniów. Sam jestem nauczycielem i nie wyobrażam sobie, żeby dzieci z klas IV-VIII miały prowadzoną np. lekcję historii czy matematyki na jednej godzinie. Takie rozwiązanie dopuszcza prawo, ale nie jest to dobre. Owszem, dla przedmiotów typu plastyka, wf, muzyka, ale nie język polski, matematyka i inne ścisłe przedmioty. Nie miałem jednak wyjścia. W związku z brakiem możliwości likwidacji szkoły ograniczyłem mocno godziny w arkuszach we wszystkich placówkach.
1 września 2020 r. szkoła była gotowa na przyjęcie uczniów, ale byłem zmuszony zastosować nauczanie łączone w maksymalnym wymiarze, również na przedmiotach ścisłych. Na dodatek ze względu na brak środków na remont budynku, zajęcia musiały się odbywać tylko na parterze, a to oznaczało pracę placówki na trzy zmiany. Który rodzic chciałby dla swoich dzieci takich warunków nauki? W efekcie 7 września nie było w szkole w Emolinku już ani jednego dziecka; większość przeniosła się do szkoły w Zakroczymiu.
Jakie więc koszty ponosiła gmina?
A.C.: Formalnie szkoła nie została zlikwidowana, musi mieć więc personel. We wrześniu musieliśmy zatrudnić kilkunastu nauczycieli, ponieśliśmy więc koszt ich miesięcznego wynagrodzenia. Od października utrzymujemy dwóch nauczycieli (zwolnienie i urlop na poratowanie zdrowia), dyrektora i pracowników administracji. W sumie decyzja kuratora oświaty kosztowała budżet gminy ok. pół miliona złotych i jako gospodarz gminy odpowiedzialny za realizację budżetu nie mogę zostawić tej sprawy, zadawalając się jedynie wyrokiem sądu i zgodą w tym roku kuratora na jej likwidację. W tym roku przeprowadziliśmy procedurę likwidacyjną ponownie i już teraz kurator nie miał nawet argumentów politycznych.
Tak jak powiedziałem wcześniej, będziemy domagać się odszkodowania, ale nie tylko o odszkodowanie chodzi. Chodzi o coś ważniejszego. Samorząd to samorząd, jeśli działa zgodnie z prawem w granicach kompetencji, jakie daje mu konstytucja i ustawy ustrojowe, żaden organ administracji rządowej nie ma prawa w te działania ingerować. Sąd wyraźnie podkreślił, że kurator nie może badać przesłanek, tylko legalność likwidacji szkoły.
Podkreśla Pan tę „politykę państwa”, „argumenty polityczne”. Dlaczego?
A.C.: Przedstawiciele rządu podkreślają, że za czasów poprzednich rządów zlikwidowano ponad 500 szkół w Polsce. Tymczasem tylko w tamtym roku szkolnym wpłynęło do kuratoriów ponad 200 wniosków w sprawie likwidacji. Łatwo policzyć, ile by ich zniknęło, gdyby opinia kuratora nie była w tej sprawie wiążąca.
Wyrok może mieć konsekwencje nie tylko dla gminy Zakroczym. Otworzył Pan worek i posypią się teraz likwidacje małych szkół?
A.C.: Myślę, że ten wyrok dla gmin i powiatów w całym kraju znaczy bardzo dużo. Nie jest to pierwszy tak korzystny dla samorządów wyrok WSA dotyczący likwidacji, ale mam nadzieję, że inne gminy, będące w trudnej sytuacji finansowej, będą mogły z niego skorzystać. Jeżeli nie zmieni się system naliczania subwencji oświatowej, niestety będzie dochodziło do zamykania małych szkół. Są gminy, które prowadzą szkoły liczące kilkunastu uczniów! Na dłuższą metę tak się nie da i prędzej czy później trzeba będzie je likwidować. Cięcia wydatków w arkuszach nie pomogą, ponieważ koszty stale rosną. To są trudne decyzje, ale potrzebne. Na utrzymywaniu kosztownej małej szkoły tracą tak naprawdę pozostałe dzieci w innych szkołach w gminie.
Mówi Pan o zmianach w naliczaniu subwencji oświatowej, ale ruchy przy algorytmie to kwestia bardzo wrażliwa. Więcej pieniędzy dla jednych gmin to mniej pieniędzy dla drugich i trudno tu o consensus…
A.C.: Subwencja oświatowa od kilku lat rośnie niewspółmiernie do kosztów. Wiemy, że jako samorządy musimy dopłacać do oświaty. Ale proszę zwrócić uwagę na skalę tych dopłat: w 2014 roku, kiedy obejmowałem urząd burmistrza, gmina Zakroczym dopłacała do oświaty 2 mln zł. W 2019 roku, kiedy podejmowaliśmy decyzję o likwidacji szkoły w Emolinku, było to już 6 mln zł.
Jeśli rząd nie chce zwiększyć środków subwencji adekwatnie do kosztów, niech nie zwiększa, ale niech w takim razie da samorządom decydować o sieci szkół na ich terenie. To wójt czy burmistrz ponosi odpowiedzialność polityczną za takie decyzje. Jeśli ludzie uznają, że likwidacja szkoły to był zły krok, to nie wybiorą go w kolejnej kadencji. Ten mechanizm kontrolny jest prosty i skuteczny.
Niedawno rozmawiałem z mamą jednego z uczniów z Emolinka. Jak sama mówiła, był czas, że mnie nienawidziła za tę decyzję, ale teraz widzi, że jej dziecko w szkole w Zakroczymiu lepiej się rozwija.
Sprawa rozbiła się o remont – nadzór budowlany już w 2014 r. nakazał przeprowadzenie w szkole w Emolinku prac budowlanych, a nie było środków. Resort edukacji wskazał w swojej opinii, że celowo nie remontował Pan szkoły, by ją w końcu zlikwidować.
A.C.: Tak to może dla ministerstwa wyglądać, ale to jest opinia, z którą ja się nie zgadzam. Kiedy rozpoczynałem pierwszą kadencję, finanse gminy były w opłakanym stanie. W 2015 roku przechodziliśmy program naprawczy. Wszystkie szkoły i wszystkie placówki były wtedy mocno zaniedbane. Jak tylko sytuacja się poprawiła, zaczęliśmy w nie inwestować, zaczynając od tej, w której było najwięcej dzieci. Patrząc tylko w dokumenty można rzeczywiście ocenić, że burmistrz miał decyzję PINB i nic nie zrobił przez wiele lat w kwestii dostosowania budynku szkoły do wymogów ekspertyzy i decyzji PINB. Tak, bo pieniądze w pierwszej kolejności skierowaliśmy do szkoły, w której uczyło się w tamtym czasie ok. 500 uczniów. W międzyczasie zleciliśmy projekt i uzyskaliśmy pozwolenia dla prac w szkole w Emolinku, ale w 2019 roku stwierdziliśmy, że to nam nic nie da. Wyremontujemy te szkołę, ale to nam nie przyniesie z dnia na dzień kilkudziesięciu uczniów więcej. Braliśmy pod uwagę fakt, że w przyszłości okaże się, że szkoła została doinwestowana, ale i tak musi zostać zamknięta, bo rok rocznie zmniejsza się w niej liczba dzieci.
Rozmawiała: Anna Banasik