fot. PAP/ Piotr Nowak
Jestem też zdania, że idea edukacji domowej została wypaczona. Kiedyś z takiej edukacji korzystały dzieci o specjalnych potrzebach czy dzieci chore. Dziś do edukacji domowej może trafić każde dziecko. To ma i w dłuższej perspektywie będzie mieć poważne konsekwencje – mówi wiceprezydent Warszawy Renata Kaznowska.
W rozmowie z Serwisem Samorządowym PAP wiceprezydent Warszawy Renata Kaznowska wskazała na dwa najistotniejsze problemy związane z oświatą – to ogromny wzrost popularności edukacji domowej przy braku rejonizacji oraz dotacje dla placówek niepublicznych, które muszą płacić samorządy. „To prywatyzacja oświaty za publiczne pieniądze” – przyznaje wiceprezydent stolicy. Renata Kaznowska odniosła się też do likwidacji Funduszu Pomocy.
Serwis Samorządowy PAP: Jak duży kryzys panuje w tej chwili w oświacie?
Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy: Odpowiedź na pewno zależy od tego, komu zada pani to pytanie. Sytuacja diametralnie różni się w zależności od tego, czy jest to duże miasto czy mniejszy ośrodek. Mówiąc z perspektywy Warszawy nie mogę powiedzieć, że znajdujemy się w kryzysie, wręcz przeciwnie. Zmiana ustawy o dochodach JST i rezygnacja z subwencji na rzecz potrzeb oświatowych bardzo uspokoiła i ustabilizowała sytuację. Subwencja oświatowa zaspokajała około 55 proc. naszych wydatków bieżących, natomiast po zmianie ustawy tzw. potrzeby oświatowe zapewniają 62 proc. Można zatem powiedzieć, że zyskaliśmy. Luka oświatowa do tej pory rosła rok do roku. W przypadku Warszawy w końcu się zatrzymała.
W przypadku Warszawy to rzeczywiście dobra zmiana, jednak większość samorządów formułuje dość dramatyczne apele odnośnie sytuacji w oświacie. Niektóre wręcz wprost komunikują, że bez dodatkowego wsparcia od państwa zabraknie im pieniędzy na wypłaty dla nauczycieli.
R.K.: Rozumiem takie stanowisko samorządów. Bardzo ubolewam nad tym, że nie przeszła zmiana ustawy dotycząca zamrożenia dotacji dla placówek niepublicznych. Niepubliczne przedszkola otrzymują od samorządów dofinansowanie na poziomie naszych własnych wydatków. W Warszawie w 2025 roku stawka dotacji dla niepublicznych przedszkoli wynosi ok. 2 tys. zł., podczas gdy trzy lata temu wynosiła 1100 zł. To absolutne szaleństwo. Jako strona samorządowa, bez względu na wielkość danej jednostki, oczekiwaliśmy zamrożenia stawek dla placówek niepublicznych bo to tempo wzrostu jest olbrzymie. Dzisiaj przede wszystkim mniejsze samorządy zgłaszają, że taki system jest nie do udźwignięcia. Ja też od wielu lat zadaję pytanie, począwszy od ministra Piontkowskiego, poprzez ministra Czarnka, i teraz pani minister Nowackiej, czy prywatyzujemy oświatę w Polsce. My jako samorządowcy jesteśmy tylko wykonawcami, ale chcielibyśmy znać odpowiedź na to pytanie, zwłaszcza teraz, gdy niż demograficzny jest tak dojmujący i będzie tylko gorzej. Gdy myślę, że dzisiaj Warszawa jest w najlepszej sytuacji w Polsce, to z trwogą przyjmuję to, jak musi to wyglądać w innych samorządach. Wójtowie są dziś zmuszeni to przekazania dotacji niepublicznym placówkom znacznie wyższych niż 2, 3 lata temu. Stąd wziął się postulat zamrożenia niekontrolowanego wzrostu dotacji dla przedszkoli niepublicznych. Chcę wyraźnie podkreślić, mówiąc o „zamrożeniu” nie chodzi o odbieranie komukolwiek dotacji lub jej zmniejszenie, nie chodziło nawet o zamrożenie dotacji na poziomie 2025 r., chodziło tylko o to, żeby ta dotacja nie mogła wzrosnąć więcej niż o 3 proc., czyli tyle ile wynosi planowany wskaźnik inflacji i planowany wzrost płac nauczycieli w 2026 r. W przeciwnym wypadku małe gminy mówią wprost, że czeka je krach. Pamiętajmy o tym, że przedszkola niepubliczne pobierają od rodziców czesne. Mają więc dwa źródła finansowania. To prywatyzacja oświaty za publiczne pieniądze.
Naszym zdaniem niepubliczne placówki powinny służyć uzupełnieniu miejsc w tych publicznych, a tymczasem przy niżu demograficznym placówki publiczne zaczynają świecić pustkami. Samorządy proponują, aby administracja rządowa przejęła na siebie finansowanie przedszkoli niepublicznych. Po co mamy być pasami transmisyjnymi środków finansowych? Czekamy na jakieś racjonalne rozwiązania tego problemu.
Skoro proponowane przez samorządy rozwiązanie dotyczące zamrożenia dotacji nie zostało wzięte pod uwagę, to co jeszcze mogłoby się wydarzyć w tej sprawie?
R.K.: Samorządy proponowały też, by placówki niepubliczne powstawały za zgodą samorządu. Obecna sytuacja jest naprawdę niedorzeczna. Mamy placówki publiczne, jest obowiązek kształcenia dzieci, jesteśmy organem prowadzącym w gminie, a z drugiej strony w sposób zupełnie dowolny mogą powstawać niepubliczne placówki. W Warszawie też stoimy przed koniecznością wygaszania a nawet rezygnacji z przedszkoli, bo jest ich po prostu za dużo.
Innym często podkreślanym problemem jest edukacja domowa
R.K.: Zdecydowanie. W Warszawie dzisiaj ok. 18 tys. uczniów uczy się w edukacji domowej. Co więcej, ok. 90 proc. to uczniowie nie mieszkający w Warszawie, więc tu system totalnie się rozjeżdża. Jak to się ma do ustawy o dochodach JST, gdzie dziś po zmianie ustawy, my swoimi dochodami mamy zarobić na kształcenie mieszkańców naszego miasta? Z tego względu oczekiwalibyśmy przywrócenia rejonizacji dla edukacji domowej. Jestem też zdania, że idea edukacji domowej została wypaczona. Kiedyś z takiej edukacji korzystały dzieci o specjalnych potrzebach czy dzieci chore. Dziś do edukacji domowej może trafić każde dziecko. To ma i w dłuższej perspektywie będzie mieć poważne konsekwencje. Dziś widać je już w wynikach egzaminów. Ale oczywiście nie one są najważniejsze.
Wśród samorządowców coraz częściej słychać postulat przejęcia przez rząd finansowania wynagrodzeń nauczycielskich. Czy to rozwiązałoby problem?
R.K.: Z przeszłości znamy sytuacje, kiedy minister Czarnek podpisywał rozporządzenie o podwyżce ale nie dodawał samorządom pieniędzy na ten cel. Pamiętam rok, kiedy podwyżki kosztowały nas 78 mln zł, a z budżetu państwa dostaliśmy niecałe 30 mln. Zapewne przejęcie wynagrodzeń nauczycieli przez rząd byłoby potrzebne samorządom, niemniej uważam, że byłby to niezwykle trudny mechanizm. Wynagrodzenia też kształtują się różnie, więc to nie może być potraktowane zero-jedynkowo. Z poziomu Warszawy nie bardzo potrafię sobie to wyobrazić.
Od nowego roku przestanie funkcjonować Fundusz Pomocy, a środki na uczniów z Ukrainy będą włączone w kwotę potrzeb oświatowych. Jak Pani ocenia ten koncept?
R.K.: To się nie może sprawdzić i my niejednokrotnie zwracaliśmy na to uwagę. Powiem na przykładzie Warszawy. My jako miasto w ogóle nie korzystamy z subwencji obliczanej dla poszczególnych samorządów w stosunku do potrzeb finansowych, w tym potrzeb oświatowych. To skomplikowany sposób wyliczania w oparciu o bardzo dużą liczbę wag i wskaźników, ale Warszawa jest tzw. „za bogatym” miastem, żeby skorzystać z tej subwencji. Proszę nie mylić tej obecnej subwencji, o której teraz mówię ze zlikwidowaną subwencją oświatową. Pod koniec bieżącego roku udało się nam pozyskać z rezerwy z budżetu państwa 28 mln zł z tytułu wzrostu liczby uczniów w roku szkolnym 2025/2026, ale jednocześnie w ramach pomocy dla uczniów z Ukrainy w tym roku dostaliśmy 278 mln zł. Tych pieniędzy w latach kolejnych już nie będzie dla tych samorządów, które uznawane są za zbyt zamożne, żeby otrzymać subwencję. A przecież dzieci z Ukrainy w przeważającej części uczą się w dużych miastach. Innymi słowy, duże miasta straciły środki pomocowe, a dzieci u nich zostały. Jest też wysoce prawdopodobne, że pieniądze na uczniów z Ukrainy włączone do kwoty potrzeb oświatowych po prostu się rozpłyną. Ale warto też zwrócić uwagę na inną istotną kwestię. Środki przekazywane nam na dzieci z Ukrainy miały służyć na dodatkowe lekcje języka polskiego, na wsparcie psychologiczno-pedagogiczne. Wojna trwa już cztery lata i te dzieci naprawdę dobrze posługują się językiem polskim. W Warszawie zrezygnowaliśmy z wielu oddziałów przygotowawczych dla dzieci cudzoziemskich bo nie ma już takiej potrzeby. A skoro te dzieci funkcjonują w naszym systemie oświatowym to dlaczego nie mają korzystać z poradni psychologiczno-pedagogicznej dostępnej dla wszystkich dzieci? To z pewnością argumenty usprawiedliwiające tę zmianę.
Straciliśmy fundusz pomocy, ale zyskaliśmy przy nowym mechanizmie naliczania potrzeb oświatowych, tak więc można powiedzieć są zyski i straty.
Co poza edukacją domową i oświatą niepubliczną stanowi dziś wyzwanie dla samorządów?
R.K.: To chociażby wielkość oddziałów, rosnąca liczba dzieci z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego, sposób naliczania środków na poradnie psychologiczno-pedagogiczne, kontrole placówek niepublicznych i demografia.
mo/